środa, 3 lutego 2016

Rozdział 3.


     Eldren patrzył z niedowierzaniem. Po prawie sześciuset latach rozłąki znowu widzi swojego brata. Sześćset lat od jego wyjazdu. Obaj byli wtedy jeszcze dwudziestolatkami, tuż przed testami na zostanie Wielkim Mistrzem.

- A-Airandir?

- No co? Widzę, że prawie zapomniałeś mojego imienia. – Airandir roześmiał się i uściskał brata. Czując, jak słaby jest, skrzywił się, posłał mu trochę mocy uzdrawiającej i pomógł wstać. – W zasadzie, moje pełne imię to teraz Airandir Elros Feanor Ringeril, czyli Airandir Czarny Wilk Zabójca Słońca. – mag przesadnie skłonił się, podnosząc jedną nogę do tyłu.

     Eldren uśmiechnął się. Brakowało mu energii i radości emanującej od brata. Ale nigdy by go nie rozpoznał. Włosy miał kilkukrotnie dłuższe, niż kiedy wyjeżdżał, splecione w gruby warkocz. Twarz miała surowszy wyraz i krótką brodę. Był trochę wyższy, znacznie lepiej zbudowany. Jedna rzecz się nie zmieniła – czarna opaska zasłaniająca jego lewe oko.

- Narobiłeś tutaj bałaganu, bracie. – Wielki Mistrz rozejrzał się.

- Ja? Ja się tylko broniłem. – Airandir wzruszył ramionami. – Opuściliście się w walce. Zero barier, zero zgrania, uderzenia…

- Rozkaz króla. – Eldren przerwał mu - Co robisz..?

Mag podchodził do mężczyzn, których powalił i po kolei ich uzdrawiał. Przyjrzał się przez chwilę temu o blond włosach, po czym wrócił do brata.

- Sprzątam po sobie. Jak to rozkaz króla?

- Zakazał treningów, bo mamy pokój i jest pewny, że to się nigdy nie zmieni. Jest już późno… - słońce zaszło całkowicie zaraz po zakończeniu ich walki. – Rozpalcie latarnie i zajmijcie się rannymi. – zwrócił się do innych. - Przygotujcie łaźnię i dom dla mojego brata. Konia zaprowadźcie do stajni, nakarmijcie i zajmijcie się pakunkami. A jutro o tej porze ma być przygotowana syta uczta dla wszystkich.

     Młodsi magowie rozbiegli się po ścieżkach zostawiając małe światełka w latarniach. Ci, którzy zajmowali się medycyną podnieśli czwórkę półprzytomnych mężczyzn i zanieśli do szpitala. Kilku służących pobiegło w stronę Domów, jeden wziął od Airandira wodzę i odszedł w kierunku stajni. Reszta magów chciała natychmiast rozmówić się z Wielkim Mistrzem, ale ten ich odprawił.

- Jutro na wieczerzy z chęcią z wami porozmawiam, lecz teraz chcę pobyć z bratem.

Oburzyli się, zaczęli szeptać między sobą, ale wszyscy posłusznie wrócili do swoich domów na kolację.

- Nie musisz niszczyć dla mnie swojego wizerunku Eldrenie… - Airandir z udawaną troską położył mu dłoń na ramieniu.

- Wizerunku? – mag roześmiał się i popchnął brata – przez te kilkaset lat mojego bycia Wielkim Mistrzem powinni byli się nauczyć, że nie jestem zbyt towarzyską osobą.

- Mój malutki braciszek został Wielkim Mistrzem, król zakazał treningów i co dalej? Ile złych wiadomości jeszcze usłyszę?

- Ej! Jaka zła wiadomość? – Eldren skrzyżował ręce na piersi – I to, że urodziłeś się chwilę przede mną nie znaczy, że możesz nazywać mnie malutkim.

     Airandir poczochrał bliźniakowi głowę. Kiedyś, jak byli dziećmi, często zamieniali się rolami, jeśli któryś nie chciał iść na jakąś lekcję, trening, lub chciał obronić drugiego, gdy ten coś przeskrobał. Ludzie ich nie rozróżniali, bo jedyną różnicą w ich wyglądzie był kolor oczu, na które po prostu nakładali uformowaną w kolorową soczewkę porcję magii. Teraz już nikt by ich nie pomylił, za bardzo się różnili.

- Mamy sporo sobie do opowiedzenia i powspominania – westchnął.

- Myślę, że dom i łaźnia zostały przygotowane. Wykąpiesz się, wyśpisz, odpoczniesz po podróży. Jutro porozmawiamy. Zawołam zaraz kogoś ze służby, żeby cię zaprowadził. Dobranoc bracie… - już miał odejść, kiedy mag złapał go za ramię.

- Jakie „dobranoc”? Jakiego sługę? Jeśli myślisz, że sobie ot tak mnie zostawisz to się mylisz. Jestem honorowym gościem i wymagam, by Wielki Mistrz osobiście się mną zajął!

     Eldren przewrócił oczami, skłonił się przed Airandirem i zaczął go prowadzić w stronę Domów. Przed nimi migotała mała kulka światła, która oświetlała im drogę. Szli w ciszy, dumnie wyprostowani. Po chwili dotarli do domu, który stał oddalony od innych. Wielki Mistrz otworzył drzwi i wpuścił brata pierwszego. Na środku małego salonu stały bagaże, które wcześniej wisiały u boku konia. Pod ścianą stał dwuosobowy fotel, stolik z zaparzoną herbatą w dzbanku, filiżankami, kolacją złożoną z pieczeni z królika, złotej kaszy i delikatnego sosu i sztućcami. Airandir zdjął z siebie płaszcz i rękawice i zostawił je na ziemi obok swoich rzeczy. Westchnął.

- Zjesz ze mną..?

- Nie, już ja…

- Cudownie! - rzucił się na przygotowane jedzenie.

- Widzę, że podróż była długa…bardzo. – Eldren patrzył ze zdziwieniem na brata, który nawet nie korzystał ze sztućców.

- Nawet nie wiesz jak. Wszystko mnie boli od wielu tygodni jazdy na koniu. Teoretycznie mogłem się zatrzymać i coś upolować albo kupić, ale musiałbym wtedy jeszcze raz rozbijać obóz, a chciałem jak najszybciej dojechać do Gildii. – Airandir wymawiał te słowa pomiędzy jednym kęsem a drugim.

Eldren usiadł obok brata i nalał sobie herbaty.

- Mam nadzieje, że przez ten wyjazd nie zapomniałeś jak powinien się zachowywać wychowany mag przy stole... - powiedział, ciągnąc łyk napoju.

- Oczywiście, że nie. - Airandir uśmiechnął się. - Po prostu jestem strasznie głodny.

     Obgryzł ostatnią kość, po czym wytarł usta w serwetkę. Nalał i sobie herbaty. Schłodził ją w rękach i wypił duszkiem.

- Dawno nie miałem w ustach takich smakołyków. Przez sześćset lat rzadko bywałem na ucztach, jadłem to, co zdołałem upolować, często surowe. Jedynie, gdy nastało lato to zrywałem dzikie owoce, czasem wygrzebałem z ziemi jakieś korzenie...

- Na twoje własne życzenie... Po co wyjechałeś, dlaczego zostawiłeś mnie samego chwile po tym, jak ktoś zamordował naszych rodziców?

 

- Znasz mnie... Gildia mi nie wystarczała, chciałem wyjechać na północ i tak zrobiłem. Gdybym nie zrezygnował... pewnie zostałbym Wielkim Mistrzem, a tego bym nie zniósł. Być przytwierdzonym do jednego miejsca, móc wyjeżdżać tylko służbowo, zajmować się tylko i wyłącznie sprawami Gildii i Arionii, nie patrzeć nigdzie dalej.

 

     Eldren milczał. Wiedział, że to, co mówił jego brat było prawdą i rozumiał go. Przecież go znał, dorastali razem… Nagle Airandir wyrzucił ręce do góry i przeciągnął się, wzdychając.

 

- Przerwijmy tą ciszę, co ty na to?

 

- Dobry pomysł… Pokażę ci sypialnie. Tam znajdziesz szaty, w które ubierzesz się, gdy tylko się wykąpiesz.

 

     Wielki Mistrz wstał i poszedł przez salon do małego korytarzyka i otworzył duże drzwi. Jego brat podążył za nim niosąc jeden ze swoich bagaży. Wbiegł do pokoju i wskoczył na łóżko.

 

- O cudowna miękkości, tęskno mi było do ciebie przez te tygodnie! – wykrzyczał z wielkim uśmiechem.

 

- Położyłeś się na szacie…

 

- O… Wybacz…

 

Airandir wyciągnął spod siebie poły granatowego materiału i złożył je obok. Wstał i podszedł do dużego lustra. Ściągnął z siebie koszule. Jego brat odchrząknął.

 

- Jak często używałeś magii, gdy byłeś na północy?

 

- Rzadko, bardzo rzadko.

 

- Widać…

 

Jego krwistoczerwony kryształ delikatnie błyszczał, wokół niego rozchodziły się czarne tatuaże, ciągnące się po całej klatce piersiowej, słabnące i znikające dopiero na barkach i brzuchu. To wszystko świadczyło o ogromnej ilości magii zgromadzonej w ciele.

 

     Mężczyzna zawahał się, po czym powoli zdjął opaskę z oka. Eldren zacisnął zęby. Jeśli wcześniej ktokolwiek miał jakiekolwiek wątpliwości, że brat Wielkiego Mistrza powrócił, teraz miałby już pewność. Airandir był jedynym magiem o oczach, które miały dwie różne barwy. Ukrywał to, gdyż był z tego powodu wyśmiewany.

 

- Wiesz co? – spojrzał na Eldrena. – Zastanawia mnie, czy w ciągu tych sześciuset lat coś w tobie się zmieniło…

 

     Podbiegł do swojej torby i zaczął czegoś w niej szukać. W końcu wyciągnął jakieś dwa podłużne zawiniątka i uśmiechnął się. Rzucił jedno z nich w stronę brata. Odwinął to, które zostało mu w ręce i wskazał końcem drewnianego miecza na zdziwionego maga.

 

- No co? Zapomniało się, hmm? – roześmiał się.

 

- Nigdy!

 

     Eldren dobył swojej broni i rzucił się na niego. Kiedy byli dziećmi bawili się w ten sposób codziennie. Wtedy byli równie silni, teraz jednak Wielki Mistrz musiał wspierać swoje ciało magią, by nie wywrócić się pod wpływem uderzeń. Mężczyźni co chwilę wybuchali śmiechem. Nagle Airandir odskoczył, odrzucił miecz i z rozbiegu uderzył w Eldrena. Ten wylądował na łóżku. Nie zdążył wstać, bo zaraz został przygnieciony przez cielsko brata. Zaczęli się szarpać, przewracać. Jeden wciąż uderzał drewnianym mieczem, ciągnął za warkocz, próbował wszystkiego, co mógł. Drugi w końcu przygwoździł nadgarstki brata do pościeli. W tym momencie ktoś otworzył drzwi…


**********


Rozdział trzeci, przepraszam, że z taką przerwą :/ Jak wam, póki co, podoba się brat Eldrena? :D

3 komentarze:

  1. Ruchnełabym Airandira.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahaha... Komentarz Madzi ... The Best :D
    I przyznam się, że ja też :P
    Świetny rozdział ;)
    Czekam na next i weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń