Eldren patrzył
z niedowierzaniem. Po prawie sześciuset latach rozłąki znowu widzi swojego
brata. Sześćset lat od jego wyjazdu. Obaj byli wtedy jeszcze dwudziestolatkami,
tuż przed testami na zostanie Wielkim Mistrzem.
- A-Airandir?
- No co?
Widzę, że prawie zapomniałeś mojego imienia. – Airandir roześmiał się i
uściskał brata. Czując, jak słaby jest, skrzywił się, posłał mu trochę mocy
uzdrawiającej i pomógł wstać. – W zasadzie, moje pełne imię to teraz Airandir Elros
Feanor Ringeril, czyli Airandir Czarny
Wilk Zabójca Słońca. – mag przesadnie skłonił się, podnosząc jedną nogę do
tyłu.
Eldren uśmiechnął się. Brakowało mu energii i
radości emanującej od brata. Ale nigdy by go nie rozpoznał. Włosy miał
kilkukrotnie dłuższe, niż kiedy wyjeżdżał, splecione w gruby warkocz. Twarz
miała surowszy wyraz i krótką brodę. Był trochę wyższy, znacznie lepiej
zbudowany. Jedna rzecz się nie zmieniła – czarna opaska zasłaniająca jego lewe
oko.
- Narobiłeś tutaj bałaganu, bracie. – Wielki Mistrz
rozejrzał się.
- Ja? Ja się tylko broniłem. – Airandir wzruszył
ramionami. – Opuściliście się w walce. Zero barier, zero zgrania, uderzenia…
- Rozkaz króla. – Eldren przerwał mu - Co robisz..?
Mag podchodził do mężczyzn, których powalił i po
kolei ich uzdrawiał. Przyjrzał się przez chwilę temu o blond włosach, po czym
wrócił do brata.
- Sprzątam po sobie. Jak to rozkaz króla?
- Zakazał treningów, bo mamy pokój i jest pewny, że
to się nigdy nie zmieni. Jest już późno… - słońce zaszło całkowicie zaraz po
zakończeniu ich walki. – Rozpalcie latarnie i zajmijcie się rannymi. – zwrócił się
do innych. - Przygotujcie łaźnię i dom dla mojego brata. Konia zaprowadźcie do
stajni, nakarmijcie i zajmijcie się pakunkami. A jutro o tej porze ma być
przygotowana syta uczta dla wszystkich.
Młodsi magowie rozbiegli się po ścieżkach
zostawiając małe światełka w latarniach. Ci, którzy zajmowali się medycyną
podnieśli czwórkę półprzytomnych mężczyzn i zanieśli do szpitala. Kilku
służących pobiegło w stronę Domów, jeden wziął od Airandira wodzę i odszedł w
kierunku stajni. Reszta magów chciała natychmiast rozmówić się z Wielkim
Mistrzem, ale ten ich odprawił.
- Jutro na wieczerzy z chęcią z wami porozmawiam,
lecz teraz chcę pobyć z bratem.
Oburzyli się, zaczęli szeptać między sobą, ale
wszyscy posłusznie wrócili do swoich domów na kolację.
- Nie musisz niszczyć dla mnie swojego wizerunku
Eldrenie… - Airandir z udawaną troską położył mu dłoń na ramieniu.
- Wizerunku? – mag roześmiał się i popchnął brata –
przez te kilkaset lat mojego bycia Wielkim Mistrzem powinni byli się nauczyć,
że nie jestem zbyt towarzyską osobą.
- Mój malutki braciszek został Wielkim Mistrzem,
król zakazał treningów i co dalej? Ile złych wiadomości jeszcze usłyszę?
- Ej! Jaka zła wiadomość? – Eldren skrzyżował ręce
na piersi – I to, że urodziłeś się chwilę przede mną nie znaczy, że możesz
nazywać mnie malutkim.
Airandir poczochrał bliźniakowi głowę. Kiedyś, jak
byli dziećmi, często zamieniali się rolami, jeśli któryś nie chciał iść na
jakąś lekcję, trening, lub chciał obronić drugiego, gdy ten coś przeskrobał.
Ludzie ich nie rozróżniali, bo jedyną różnicą w ich wyglądzie był kolor oczu,
na które po prostu nakładali uformowaną w kolorową soczewkę porcję magii. Teraz
już nikt by ich nie pomylił, za bardzo się różnili.
- Mamy sporo sobie do opowiedzenia i powspominania –
westchnął.
- Myślę, że dom i łaźnia zostały przygotowane.
Wykąpiesz się, wyśpisz, odpoczniesz po podróży. Jutro porozmawiamy. Zawołam
zaraz kogoś ze służby, żeby cię zaprowadził. Dobranoc bracie… - już miał
odejść, kiedy mag złapał go za ramię.
- Jakie „dobranoc”? Jakiego sługę? Jeśli myślisz, że
sobie ot tak mnie zostawisz to się mylisz. Jestem honorowym gościem i wymagam,
by Wielki Mistrz osobiście się mną zajął!
Eldren przewrócił oczami, skłonił się przed
Airandirem i zaczął go prowadzić w stronę Domów. Przed nimi migotała mała kulka
światła, która oświetlała im drogę. Szli w ciszy, dumnie wyprostowani. Po
chwili dotarli do domu, który stał oddalony od innych. Wielki Mistrz otworzył
drzwi i wpuścił brata pierwszego. Na środku małego salonu stały bagaże, które
wcześniej wisiały u boku konia. Pod ścianą stał dwuosobowy fotel, stolik z
zaparzoną herbatą w dzbanku, filiżankami, kolacją złożoną z pieczeni z królika,
złotej kaszy i delikatnego sosu i sztućcami. Airandir zdjął z siebie płaszcz i
rękawice i zostawił je na ziemi obok swoich rzeczy. Westchnął.
- Zjesz ze mną..?
- Nie, już ja…
- Cudownie! - rzucił się na przygotowane jedzenie.
- Widzę, że podróż była długa…bardzo. – Eldren
patrzył ze zdziwieniem na brata, który nawet nie korzystał ze sztućców.
- Nawet
nie wiesz jak. Wszystko mnie boli od wielu tygodni jazdy na koniu. Teoretycznie
mogłem się zatrzymać i coś upolować albo kupić, ale musiałbym wtedy jeszcze raz
rozbijać obóz, a chciałem jak najszybciej dojechać do Gildii. – Airandir
wymawiał te słowa pomiędzy jednym kęsem a drugim.
Eldren usiadł obok brata i nalał sobie herbaty.
- Mam nadzieje, że przez ten wyjazd nie zapomniałeś
jak powinien się zachowywać wychowany mag przy stole... - powiedział, ciągnąc
łyk napoju.
- Oczywiście, że nie. - Airandir uśmiechnął się. - Po
prostu jestem strasznie głodny.
Obgryzł ostatnią kość, po czym wytarł usta w serwetkę.
Nalał i sobie herbaty. Schłodził ją w rękach i wypił duszkiem.
- Dawno nie miałem w ustach takich smakołyków. Przez
sześćset lat rzadko bywałem na ucztach, jadłem to, co zdołałem upolować, często
surowe. Jedynie, gdy nastało lato to zrywałem dzikie owoce, czasem wygrzebałem
z ziemi jakieś korzenie...
- Na twoje
własne życzenie... Po co wyjechałeś, dlaczego zostawiłeś mnie samego chwile po
tym, jak ktoś zamordował naszych rodziców?
- Znasz
mnie... Gildia mi nie wystarczała, chciałem wyjechać na północ i tak zrobiłem. Gdybym
nie zrezygnował... pewnie zostałbym Wielkim Mistrzem, a tego bym nie zniósł.
Być przytwierdzonym do jednego miejsca, móc wyjeżdżać tylko służbowo, zajmować
się tylko i wyłącznie sprawami Gildii i Arionii, nie patrzeć nigdzie dalej.
Eldren milczał. Wiedział, że to, co
mówił jego brat było prawdą i rozumiał go. Przecież go znał, dorastali razem…
Nagle Airandir wyrzucił ręce do góry i przeciągnął się, wzdychając.
- Przerwijmy tą ciszę, co ty na to?
- Dobry pomysł… Pokażę ci sypialnie.
Tam znajdziesz szaty, w które ubierzesz się, gdy tylko się wykąpiesz.
Wielki Mistrz wstał i poszedł przez
salon do małego korytarzyka i otworzył duże drzwi. Jego brat podążył za nim niosąc
jeden ze swoich bagaży. Wbiegł do pokoju i wskoczył na łóżko.
- O cudowna miękkości, tęskno mi
było do ciebie przez te tygodnie! – wykrzyczał z wielkim uśmiechem.
- Położyłeś się na szacie…
- O… Wybacz…
Airandir wyciągnął spod siebie poły
granatowego materiału i złożył je obok. Wstał i podszedł do dużego lustra.
Ściągnął z siebie koszule. Jego brat odchrząknął.
- Jak często używałeś magii, gdy
byłeś na północy?
- Rzadko, bardzo rzadko.
- Widać…
Jego krwistoczerwony kryształ
delikatnie błyszczał, wokół niego rozchodziły się czarne tatuaże, ciągnące się
po całej klatce piersiowej, słabnące i znikające dopiero na barkach i brzuchu.
To wszystko świadczyło o ogromnej ilości magii zgromadzonej w ciele.
Mężczyzna zawahał się, po czym
powoli zdjął opaskę z oka. Eldren zacisnął zęby. Jeśli wcześniej ktokolwiek
miał jakiekolwiek wątpliwości, że brat Wielkiego Mistrza powrócił, teraz miałby
już pewność. Airandir był jedynym magiem o oczach, które miały dwie różne barwy.
Ukrywał to, gdyż był z tego powodu wyśmiewany.
- Wiesz co? – spojrzał na Eldrena. –
Zastanawia mnie, czy w ciągu tych sześciuset lat coś w tobie się zmieniło…
Podbiegł do swojej torby i zaczął
czegoś w niej szukać. W końcu wyciągnął jakieś dwa podłużne zawiniątka i uśmiechnął
się. Rzucił jedno z nich w stronę brata. Odwinął to, które zostało mu w ręce i
wskazał końcem drewnianego miecza na zdziwionego maga.
- No co? Zapomniało się, hmm? –
roześmiał się.
- Nigdy!
Eldren dobył swojej broni i rzucił
się na niego. Kiedy byli dziećmi bawili się w ten sposób codziennie. Wtedy byli
równie silni, teraz jednak Wielki Mistrz musiał wspierać swoje ciało magią, by
nie wywrócić się pod wpływem uderzeń. Mężczyźni co chwilę wybuchali śmiechem.
Nagle Airandir odskoczył, odrzucił miecz i z rozbiegu uderzył w Eldrena. Ten
wylądował na łóżku. Nie zdążył wstać, bo zaraz został przygnieciony przez
cielsko brata. Zaczęli się szarpać, przewracać. Jeden wciąż uderzał drewnianym
mieczem, ciągnął za warkocz, próbował wszystkiego, co mógł. Drugi w końcu
przygwoździł nadgarstki brata do pościeli. W tym momencie ktoś otworzył drzwi…
**********
Rozdział trzeci, przepraszam, że z taką przerwą :/ Jak wam, póki co, podoba się brat Eldrena? :D
Ruchnełabym Airandira.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńHahaha... Komentarz Madzi ... The Best :D
OdpowiedzUsuńI przyznam się, że ja też :P
Świetny rozdział ;)
Czekam na next i weny ;)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń