wtorek, 26 stycznia 2016

Rozdział 2.


     Część ciekawskich osób podbiegła do bramy, strażnicy muru zaczęli się tłoczyć przy blankach nad nią. Jeździec jechał szybko, pędząc na potężnym koniu. Kilku magów popatrzyło na Eldrena z pytającym spojrzeniem. Jako Wielki Mistrz miał obowiązek informować innych o wszelakich odwiedzinach. Jednak on o niczym nie wiedział, nie dotarł do niego żaden list czy plotka, że ktoś ma złożyć wizytę Gildii. A nikt nigdy nie próbował atakować magów... ZWŁASZCZA w pojedynkę. Wyszedł na główną wieżyczkę nad bramą.

- Wznieść słabą barierę trzysta metrów od bramy!

     Strażnicy z posłuszeństwem wykonali polecenie i przez powietrze przemknęło kilka wiązek magii, które scaliły się w lśniąca wielokolorowym blaskiem ścianę. Jednak jeździec nie zwalniał. Uniósł rękę i rzucił czymś w barierę, która rozprysła się niczym szkło. Na murze rozległy się pomruki, coraz częściej zadawane były pytania, kim jest przybysz i jak potężny jest. Eldren zacisnął pięści. Nigdy wcześniej nie był postawiony w takiej sytuacji.

- Wznieść silną barierę sto metrów od bramy!

     Lśniąca ściana stanęła tuż przed zwierzęciem. Koń czując gorąc parzący jego chrapy stanął dęba, jednak jeździec utrzymał się. Uspokoił wierzchowca powolnym klepaniem po szyi, po czym zsiadł. Nie spieszyło mu się. Podszedł do bariery i przez chwilę stał przy niej, jakby namyślał się, co zrobić. Na czołach magów utrzymujących ścianę pojawiły się krople potu. Coraz ciężej było im ją utrzymać, nie z powodu zmęczenia, ale dezorientacji spokojem jeźdźcy.

     No dalej, rusz się. Eldren tracił cierpliwość. Chwycił lunetę i zaczął przyglądać się przybyszowi. Wysoki. Ubrany w długi płaszcz wykończony futrem. Zarzucony na głowę kaptur. Uzbrojony w dwuręczny miecz i dwa sztylety uwiązane do szerokiego skórzanego pasa. Na rękach skórzane rękawice. Jednak, kiedy napotkał lodowaty wzrok jeźdźca wszystko zaczęło się dziać szybko.

     - Natychmiast wzmocnić! – Ryknął Eldren, ale było za późno. Mężczyzna uderzył z pięści w barierę, która z początku się zachwiała, po czym runęła tak jak ta pierwsza. Wykorzystał kilka sekund zaskoczenia, szybko dosiadł konia i zaczął cwałować w kierunku bramy. Rozproszeni magowie próbowali trafić w niego pociskami ogłuszającymi, ale nie mogli. Wielki Mistrz zacisnął zęby. Setki lat bez treningów dają swoje efekty, „Po co trenować, kiedy mamy pokój?”… Drogi królu może właśnie po to!”

     Jeździec będąc kilka długości konia od bramy wyciągnął przed siebie miecz i przebił się przez drewniane wrota jakby były zrobione z trzciny. W biegu zeskoczył z wierzchowca i stanął na środku Głównego Placu. Magowie byli w kompletnej rozsypce. Kobiety z dziećmi zaczęły uciekać, podobnie uczniowie i większość tych młodszych.

     - Co wy robicie?! Otoczyć go! – krzyknął Galdan, jeden z najstarszych, pamiętających jeszcze czasy elfów i doświadczony w walce. Kilku jego rówieśników stanęło ramie w ramie z nim, później około pięćdziesięciu młodszych od nich.

     Jeździec wciąż stał po środku z rękami skrzyżowanymi na piersi. Głowę miał spuszczoną tak, że poły kaptura zasłaniały mu połowę twarzy, pozostawiając widoczny tylko czubek nosa i usta. Po chwili jednak, widząc zachowanie magów, zaczął się głośno śmiać.

     - Ty bezczelny gnoju! – blondwłosy mężczyzna nie wytrzymał. Jego oczy zalśniły jasnoniebieskim blaskiem, na dłoniach uwidoczniły się tatuaże. Rzucił się w kierunku przybysza, nie tworząc bariery czy nawet tarczy. Ten tylko na to czekał. Odwrócił się z prędkością światła i uderzył go głowicą miecza centralnie w niebieski kryształ błyszczący pod jego szatą. Mag jęknął. Oczy zaszły mu mgłą i upadł na ziemie. W pierścieniu rozległy się szepty. Kilku starszych mężczyzn się wycofało mówiąc, że to czarna magia.

     - Co jest? Gdzie bariera? – zadrwił mężczyzna, z powrotem schował miecz do pochwy i wrócił do swojej poprzedniej pozycji. Uśmiech znikł z jego twarzy. Trzech młodszych magów popatrzyło po sobie i kiwnęło głowami. W trójkę ruszyli w jego kierunku, każdy tworząc swoją tarczę. Wspólnie strzelili w niego pociskami magicznymi, ale każdy innym, przez co się nie scaliły, a unieszkodliwiły same siebie i do mężczyzny dotarł tylko podmuch wiatru. Jeździec ponownie powolnym ruchem wyciągnął miecz, po czym szybkimi ukośnymi skokami zaczął się zbliżać do magów. Ci wpadli w popłoch, ślepo wypuszczając magię we wszystkich kierunkach, nieraz trafiając towarzysza. Mężczyzna sprawnie unikał ataków i, tym razem pięścią, by łatwiej wyminąć tarczę, po kolei uderzał młodzieńców w kryształy. Pierwszy... drugi... trzeci...

     - Dość! – wszyscy zwrócili wzrok w stronę bramy. Eldren był wściekły. Zeskoczył z wieżyczki znajdującej się dwadzieścia metrów nad ziemią. Gdy tylko jego stopy dotknęły gruntu, zaczął iść szybkim krokiem w kierunku przybysza. Wszyscy schodzili mu z drogi, nie tylko dlatego że był Wielkim Mistrzem. Nigdy nie widzieli go w takim stanie. Jego zwykle szare oczy mieniły się ciemnym fioletem. Sam wyglądał jakby szedł w fioletowych płomieniach. Jego czarne włosy uwolniły się z kucyka i unosiły się razem z emanującymi falami magii, podobnie jak jego szata. Na dłoniach zaciśniętych w pięści uwydatniły się żyły, a tatuaże były tak intensywne, że wydawały się niemal czarne.

     Taki widok powinien przerażać każdego. To, że magia emanowała z całego ciała świadczyło o tym, jak potężny był ten mężczyzna. Eldren udowodnił po raz kolejny, że pod względem siły to on jest Wielkim Mistrzem i nikt inny.

- Kim jesteś? – wysyczał do przybysza. – Gadaj albo cię zmiażdżę!

     Mężczyzna milczał. Wciąż miał spuszczoną głowę i rękę trzymał na rękojeści miecza. Stał nisko na nogach, jakby gotowy do przyjęcia ciosu.

- Jak sobie życzysz – wydyszał Eldren i z jego dłoni buchnęły dwa ogniste uderzenia. W ślad za nimi poszła seria uderzeń ogłuszających tak silnych, że jeden byłby w stanie zabić setkę ludzi. Kilka porcji magii uformowanej w ostrza i znowu uderzenia ogniste. Mag nie mógł się pohamować.

     Z ziemi podniósł się kurz, który zasłonił wszystko. Nie było słychać kompletnie nic poza głuchym piskiem w uszach. Po chwili wszystko się uspokoiło. W pyle można było ujrzeć dwie postaci, jedną klęczącą i jedną pochyloną i trzymającą skrzyżowane ręce tuż przed twarzą.

     Wielki Mistrz upadł zmęczony. Dyszał. Tatuaże stały się niewyraźne, oczy wróciły do normalnego koloru, uwidoczniły się cienie pod nimi. Przybysz stał na chwiejnych nogach. Starał się złapać oddech.

     Jakim cudem jeszcze żyjesz… to niemożliwe…chyba że…bariera… Eldren patrzył z niedowierzaniem. Postać stojąca przed nim musiała być magiem. Ale skąd…

     Nagle mężczyzna zaczął się cicho śmiać. Chwiejnym krokiem zbliżył się do Wielkiego Mistrza.

- Wiele lat minęło… - upadł przed nim, ściągnął kaptur i uśmiechnął się. – Spodziewałem się lepszego powitania... braciszku…
 
**********
 
Drugi rozdział ^^ spodziewaliście się takie końcówki? Przepraszam, że taki krótki :/ Jak myślicie, jak inni zareagują na powrót brata Wielkiego Mistrza?

sobota, 23 stycznia 2016

Rozdział 1.


     „... wybudowanie statku zdolnego pomieścić pięć tysięcy par z dziećmi i ich dobytkiem, potrzebny do zasiedlenia wysp północnej części Morza Egoi. W imieniu mojego ludu proszę też o podwyższenie muru oddzielającego główną część miasta Arionia od Slumsów oraz o oczyszczenie podziemnych tuneli.                   
                                                                        Z wyrazami szacunku
                                                                             Król Herion”

     W końcu koniec. Eldren zwinął list i odrzucił go na biurko. Gdybyście nie mnożyli się jak króliki to nie potrzebowalibyście, nie pamiętam już którego, statku ani kolejnego podwyższania muru. Mag splótł palce na karku i odchylił się w fotelu. Piasek w klepsydrze przesypał się po raz szósty. Znowu pracował za długo. Jednak tym razem planuje się wyspać, nie może przecież non stop koić zmęczenia magią uzdrawiającą. Napiszę odpowiedź jutro, może Jego Wysokość się za ten jeden raz nie obrazi.

     Wstał i szybko zaczął chować wszelakie listy i ustawy, które musiał dzisiaj przeczytać i zatwierdzić. Przypadkiem trącił i przewrócił kałamarz. Obserwował jak czarny płyn zalewa zapisane papirusy, pergaminy i czyste kartki. Stłumił przekleństwo i zabrał się do sprzątania bałaganu. Zaraz, zaraz… jak brzmiało to przysłowie, które mówiło żeby się nie spieszyć, bo jeszcze sobie człowiek doda roboty? Nie pamiętam...  Zebrał atrament z podłogi, biurka i wydobył go z dokumentów, oczyścił z wszelkich paprochów, po czym zamieścił z powrotem w kałamarzu. Odsunął na bok przybory pisarskie i skończył chowanie papierów.

     Zatrzasnął magiczną kłódkę, mimo że to nie miało większego celu. Od setek lat nie było wojen, spisków. Czasem ktoś zabił kogoś z królewskiego rodu, czasem bogate rodziny pokłóciły się o ziemie. Wszystkie te sprawy były szybko rozwiązywane, z pomocą magów czy bez niej. Poza tym nic się nie działo. Eldren oparł się dłońmi o blat biurka i westchnął. Powinienem się raczej cieszyć. Panuje pokój, zmiennokształtni opuścili kompletnie Mortirię, z Valhalli nie ma żadnych wieści… Ludzie są zadowoleni, mają przecież magów za sługi i sprzymierzeńców.

     Podszedł do okna, z którego widać było Arenę. Jeszcze pięćset lat temu magowie trenowali tam sztuki wojenne, ci zaś, którzy chcieli to oglądać otaczali się barierą i zasiadali na widowni. Potem stwierdzono, że te nauki są bez sensu. Teraz budynek powoli się rozpada, rzadko kiedy ktoś go odwiedza.

     Tym razem mężczyzna zauważył jednak kilka małych postaci. Zaciekawiony wyprostował się, poprawił szatę i wyszedł z gabinetu. Zanim nacisnął na klamkę w drzwiach prowadzących na dwór, przejrzał się w lustrze. Podkrążone oczy, zmierzwione włosy, niezgolony zarost. Nie możesz tak wyjść...- upomniał sam siebie. Szybko chwycił brzytwę i grzebień. Pozbył się młodej brody, włosy zebrał w krótki kucyk. Po raz kolejny użył magii uzdrawiającej, by pozbyć się cieni pod oczami. Obmył twarz zimną wodą i był gotowy. Nacisnął na klamkę i wyszedł z domu.

     Zdziwieni magowie zatrzymywali się na jego widok. Gdy tylko spojrzał w ich kierunku uczniowie kłaniali się, a nauczyciele, uzdrowiciele i naukowcy zniżali głowy.

-Witaj, Wielki Mistrzu.

- Witaj, Mistrzu Eldrenie. Dawno cię nie widzieliśmy.  – starszy mężczyzna wraz ze swoim uczniem podeszli do niego. – Dokąd zmierzasz?

- Witajcie, Mistrzu Negronie i Mistrzu Ano. Ku Arenie, widziałem tam jakiś ruch i chciałem się dowiedzieć, co się dzieje. Chcecie mi towarzyszyć? – w głębi duszy miał nadzieję, że są czymś zajęci. Wolał być teraz sam z własnymi myślami, a nie zabawiać się rozmową.

- Wybacz nam Wielki Mistrzu, ale mamy jeszcze kilka spraw do załatwienia. Do zobaczenia. – magowie skłonili się i odeszli.

- Do zobaczenia. – Eldren odetchnął i ponownie zwrócił swe stopy ku Arenie. Po kilku sekundach jednak stwierdził, że zanim tam dojdzie zapadnie zmrok. Wciągnął i wypuścił powietrze. Skupił się i uniósł się nad ziemię. Dawno tego nie robiłem. Uśmiechnął się i szybko poszybował na miejsce zmagań siedmiu chłopców. Przysiadł na widowni i obserwował jak nastolatkowie biją się drewnianymi mieczykami. Po chwili jednak trening zmienił się w zwykłą bójkę. Dzieciaki rzucili sią na siebie, tarzając się po ziemi, siłując i targając za włosy. Widząc to, Eldren zaczął się głośno śmiać. Chłopcy zerwali się z ziemi, otrzepali z kurzu i piachu i niezgrabnie się skłonili. Wielki Mistrz zasłonił usta dłonią i również ich pozdrowił. Podbiegli do niego, zaciekawieni.

- Witaj Wielki Mistrzu! Jak się miewasz? – wykrzyczał najmłodszy z nich i zaraz dostał po głowie od najstarszego.

- Jak ty się odzywasz do Wielkiego Mistrza?! – warknął. – Trochę więcej szacunku…

- Nie szkodzi chłopcze, wprawiliście mnie w dobry nastrój. Długo ćwiczycie?

- Kilka godzin Mistrzu, odkąd tylko skończyliśmy lekcje. Ale teraz musimy już wracać… Nasza matka chce żebyśmy wrócili do domu na kolacje.

- Więc musicie się pospieszyć. Pozdrówcie rodziców, muszą mieć dużo roboty z waszą siódemką… – pożegnał młodzieńców.

- Dobrze Mistrzu! – znowu wykrzyczał najmłodszy i znowu oberwał w głowę. Chłopcy ruszyli biegiem w kierunku Domów. Eldren słyszał, jak cieszyli się, że go zobaczyli. Pewnie nigdy wcześniej mnie nie widzieli, dobrze, że się ogarnąłem przed wyjściem. Pierwsze wrażenie jest najważniejsze. Podobał mu się fakt, że inni go podziwiali, a jeszcze bardziej podobało mu się to, że szanowali go jako przywódcę Gildii i jako zwykłego przyjaciela.

     Zmierzchało, ale mag nie miał ochoty jeszcze wracać do domu. Wystarczająco długo siedział tam, czytając królewskie listy, zaproszenia na przyjęcia i propozycje ożenków. Ostatnie bawiły go najbardziej, bo na pewno nie chciał żenić się z damą, której nie zna, tylko po to, by jej rodzina miała w rodzinie potężnego i bogatego maga. Zastanawiał się, jak długo jeszcze będzie musiał wysyłać odmówienia…

     Potrząsnął głową. Nie chciał myśleć o pracy teraz, nie po to wyszedł na spacer. Przekomarzanie się chłopców przypomniało mu dzieciństwo… Wiele setek lat temu, kiedy sam był w ich wieku. Kiedy mógł nie dbać o zdanie innych, biegać wszędzie, łamać zasady, wracać zakurzony, cały mokry od wody w rzekach lub deszczu. Kiedy nie był sam… Kiedy miał przy sobie…

- Jeździec od strony zachodniej bramy!
 
**********
 
Pierwszy rozdział ^^ podobał się? Jak myślicie, kim jest jeździec?

wtorek, 19 stycznia 2016

Prolog cz.2


     Na tysięczną rocznicę liczebność przedstawicieli ras zwiększyła się kilkukrotnie. Inaczej jednak było wśród elfów, lecz za to byli najlepiej rozwinięci. Pod ich opieką ziemia kwitła, zwierzęta rodziły. Z ich rąk wychodziły najpiękniejsze stroje i rzeźby. Na każdym Remoris zmiennokształtni, krasnoludy i giganci odbierały swoje poprzednie zamówienia i robiły nowe. Elfy zaś zbierały od nich wiedze na temat Valhalli i Gorasis.

     W trzynastym stuleciu postała nowa rasa. Na północy, w wyniku związków między gigantami a krasnoludami powstały istoty ani duże ani małe. Siłę i wytrzymałość otrzymywały jedynie dzięki ciężkiemu treningowi, na który wystawiała je surowa pogoda, inaczej były chorowite i umierały za młodu. Była to rasa ludzi.

     Zaś w Gorasis, wśród zmiennokształtnych, powstały trzy odłamy rasy. Obok tych, którzy mogli zmieniać się we wszystkie zwierzęta, stanęli wampiry, zmieniający się w nietoperze, wilkołaki, preferujące zmianę w wilki i zwierzęta do nich podobne oraz varkatowie, przemieniający się głównie w lwy, pantery i tygrysy.

     Jedynie elfy pozostały czystą rasą i nie wyobrażały sobie związku z przedstawicielem innej krainy.

     Pierwszego roku piętnastego stulecia, gdy rasa ludzi stanowiła sporą część mieszkańców Valhalli, władcy krain postanowili zaprosić ich na Remoris, które tego roku odbywało się w kraju elfów. Mimo niechęci do mieszańców, Arion, król, przyjął ich z otwartymi ramionami. Ludzie, którzy zobaczyli bogate ziemie i poczuli ciepło tutejszej pogody, poprosili o możliwość pozostania. Władca zgodził się i rozkazał wybudować im miasto tysiąc pięćset kilometrów na wschód od Lasu Życia, wielkiego lasu rosnącego w górzystej części Mortirii, gdzie zamieszkiwały elfy. Jedynie niewielka część ludzi nie chciała porzucić ojczystej ziemi i istot, wśród których się wychowali.

     Arionia, ludzkie miasto nazwane na cześć króla krainy, rozrastała się bardzo szybko. Ludzie dużo podróżowali i często spotykali się z elfami. Podziwiali ich zdolności do władania nad żywiołami i to jak ziemia obficie obdarowywała ich plonami. Często zadawali im pytanie, czy nie chcieliby być jeszcze potężniejsi. Aż w końcu znalazł się elf, który zadał sam sobie to pytanie. Miał na imię Zaran i był najmłodszym synem Ariona, a odpowiedź brzmiała „Tak, chcę być”. Zebrał swoich przyjaciół i, wbrew woli ojca, opuścił Las Życia w poszukiwaniu wiedzy. Jako jeden z niewielu wiedział, że ostatni z praludzi, jedyny, który nie zasiadł w Wielkiej Spirali, Nexus, żyje gdzieś w jaskini na Wschodnim Wybrzeżu. Podróż zajęła Zaranowi i jego kompanom kilka miesięcy. Gdy w końcu dojechali nad morze nie mogli uwierzyć własnym oczom. Pierwszy raz widzieli coś takiego. Zrzucili szaty i wskoczyli do wody. Bawili się jak dzieci do zmroku tworząc figury z morskiej piany, rzucając się kulkami wody i nurkując, potem rozpalili ognisko, śpiewali pieśni i położyli się spać. Rano obudziły ich wibracje powietrza. W obozie była Istota. Potężny mężczyzna ubrany w skóry. Elfy padły na ziemię w hołdzie. „Wiem, kim jesteście i po co tu przybyliście. Zgadzam się wam pomóc, gdyż będzie to koniec mojego życia. Staniecie się znacznie potężniejsi, ale wasza moc będzie ograniczona. Gdy zużyjecie ją całą, co nie nastąpi szybko, będziecie musieli poczekać aż znowu ją odzyskacie, a im mniej macie mocy tym słabsze wasze ciało będzie.” Po tych słowach wyciągnął duży sztylet z czarnym ostrzem. „To ostrze jest zrobione z mojej krwi. Wbije je wam w pierś i ułamie kawałek za każdym razem. Dzięki temu prześlę wam moją moc. Zgadacie się?” Zaran popatrzył po towarzyszach. Wszyscy skinęli głową i wstali. „Zgadzamy się.” Nexus po kolei wbijał sztylet w piersi elfów. Ci stali mimo ogromnego bólu. Gdy skończył, pozostałość ostrza wbił sam sobie w pierś. Jego oczy i elfów rozbłysły. Nastała jasność, jakiej nie widziano od Wielkiej Spirali. Potrwało to tylko kilka sekund. Zaran i jego przyjaciele stracili przytomność. Gdy się ocknęli po Nexusie nie było śladu. Jednak sami siebie nie poznawali. Długie uszy zniknęły, teraz bardziej przypominały te ludzkie, byli niżsi, trochę mocniej zbudowani. Na klatkach piersiowych mieli czarne kryształy, od których odchodziły się świecące tatuaże. Zaran podziwiał je i zawiódł się, gdy znikły. Lecz, jak się okazało, powracały razem z błyskiem oczu, gdy używał magii.

     Książę nie wrócił do Lasu Życia, ale założył gildię pomiędzy nim a Arionią. Ludzie z chęcią ją odwiedzali, znacznie częściej niż las elfów. Głównie, dlatego że magowie byli w stanie szybko uleczyć, przenosić ciężkie rzeczy, budować domy wspierane magią, które fizycznie nie miałyby prawa istnienia. Byłe elfy, mimo wychowania w niechęci do mieszańców, związały się z ludźmi. Sam Zaran miał siódemkę dzieci, wszystkie urodziły się magami, każde z nich miało kryształ innego koloru. Jego żona żyła zaskakująco długo jak na człowieka, podobnie żony jego towarzyszy. Po ich śmierci miejsca zajmowały inne, wysoko urodzone kobiety.

     Gildia rozrastała się bardzo szybko. W dwudziestym stuleciu magów było znacznie więcej niż elfów, lecz nie tak dużo jak ludzi, którym coraz mniej pasowało Remoris. Król Daniel uważał to święto za urażające dla ras, które nie powstały podczas Wielkiej Światłości. Planował zawrzeć układ z Zaranem, by pozbyć się elfów, które najbardziej kochały to święto, potem każdej innej rasy. Mag z początku nie chciał rozpoczynać sprzeczki z ojcem. Pojechał samotnie do Lasu Życia, by porozmawiać z władcą. Arion nie poznał z początku swojego syna. Gdy ten opowiedział mu, że Istota podarowała mu moc, elf wybaczył mu opuszczenie domu i uściskał potomka. Uśmiech jednak szybko zniknął z jego twarzy, gdy Zaran powiedział mu o planie odwołania Remoris, tego powodach i możliwych konsekwencjach. Arion i inne elfy wpadli w wściekłość. Rozkazał wyrzucić własnego syna z pałacu, przeklął lud ludzi i magów.

     Zaran wrócił do miasta. Daniel ogłosił wojnę. Ludzie i magowie zaczęli się zbroić. Podobnie elfy. Arion prosił o pomoc krasnoludów i gigantów, ale ci nie chcieli zabijać własnych potomków póki nie zostaną przez nich zaatakowani. Zmiennokształtni obiecali pomoc, wysłali sporą część najsilniejszych wampirów, wilkołaków i varkatów.

     W dniu, w którym miało odbyć się dwutysięczne drugie Remoris, wojna się rozpoczęła. Elfy początkowo uderzały z daleka, zatruwając wody i plony. Jednak magowie szybko wykryli ten podstęp i zaczęli odpowiednio leczyć ludzi. Później rozszarpywały ludzi z pomocą roślin i zwierząt. Wtedy wojownicy Zarana wkroczyli do walki. Magowie byli potężni, niepokonani. Dopiero po kilkudziesięciu latach, podczas walki, Arion zabił jednego maga. Wtedy zrozumiał, co wojownicy z nim za czele robili źle. Próbowali atakować z wszystkich możliwych stron, ale wrogowie nic sobie z tego nie robili. Okazało się, że są otoczeni barierą i by ją zniszczyć, trzeba posyłać jak najsilniejsze uderzenia na wysokości kryształu. Gdy bariera opadnie i kryształ nie jest chroniony, należy go zniszczyć. Tylko to zabije maga. Z tą wiedzą elfy zaczęły wygrywać, ale wciąż ich siły były za małe. Ginęły setki, tysiące. W zimie 2410 roku, Zaran zginął w walce z ojcem. Jednak Arion wcale się nie cieszył ze śmierci potomka. Trzymał ciało syna w ramionach, czekając na śmierć z rąk wściekłych magów. Stracił tak dużo, musiał patrzeć na niszczenie Lasu, jego domu oraz rodu. Gdy został otoczony, wstał i uniósł głowę tak, że skromny kryształ w jego koronie zabłysnął w świetle zachodzącego słońca. Wtedy magowie uderzyli razem. Wielki król elfów upadł.

     Elfa nikt nie widział od tysiącleci, zostali wybici. Magowie jednak na wszelki wypadek otoczyli Las barierą tak silną, że samo zbliżenie się do niej na długość konia powoduje ogromne oparzenia. Nikt nie ma prawa do niego wejść. Teraz jest nazywany Lasem Śmierci lub Lasem Mroku.

     Mieszkańcy Gorasis i Valhalli zawarli pokój z królem ludzi i władcą Gildii, odwołując Remoris. Wiedzieli, że skoro oni byli w stanie pokonać elfów, nic ich nie pokona...

**********
 
 
Druga i ostatnia część prologu :) wkrótce dodam pierwszy rozdział ^^

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Prolog cz.1

     Na początku istnieli praludzie. Potężne istoty zdolne do przeistoczenia się w zwierzęta, panujące nad wszystkimi żywiołami, roślinnością, zwierzętami. W zasadzie to potrafiły wszystko. Było ich około tysiąca, lecz nikt nie wie, skąd się wzięły. Jedni powiadają, że powstały z dusz zwierząt, inni, że wyłonili się z wnętrza ziemi, a jeszcze inni, że przybyły ze słońca lub księżyca. Legendy mówią, że ich moc była tak wielka, iż emanowała na kilometry, a praludzie nie mogli się do siebie nawet zbliżyć, gdyż rozpętywały się potężne burze, trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów. Płonęły lasy, woda stawała się zatruta, ginęły zwierzęta.

     Istoty były zmuszone do samotnej, nieskończonej wędrówki. Nieskończonej, bo ich życie trwało wiecznie. Żadne inne stworzenie na nie nie polowało, nie próbowało zabić – wszystkie chyliły głowy i wycofywały się. Trudno się dziwić – praludzie byli wysocy, potężnie zbudowani, ubrani w skóry. Mieli niesamowity wzrok, węch i słuch, a wszelakie rany, jakie odnieśli, goiły się niemal natychmiast.

     Legendy opowiadają, jak powstały Wielkie Cztery Rasy: zmiennokształtni, elfy, krasnoludy i giganci. Praludzie mieli dość samotności, gdyż na co im cała moc i siła, kiedy nawet nie mają przy kim usiąść, pośmiać się, porozmawiać. Wiedzieli, że są na tyle potężni, by to zmienić. Przez stulecia komunikowali się dzięki listom, które przenosiły zwierzęta. Próbowali okiełznać i zrozumieć swoją moc. W końcu, kiedy lasy zazieleniły się po raz tysiąc pierwszy, najstarszy z Istot, zwany Anaranem, zasiadł na Wielkiej Górze i roztoczył swoją magię najdalej jak mógł. Kolejna, Beilana, zasiadła od niego na tyle daleko, by jej moc jedynie ocierała się o tą drugą. I tak kolejno na zmianę, kobiety i mężczyźni, aż utworzyli spiralę wielkości małego kontynentu. W miejscu, gdzie stykały się ich moce wrzało. Biły pioruny, szalały wiatry. Istoty śpiewały pieśni, by uspokoić się i zjednoczyć. W końcu Anaran rozłożył ręce i skupił się. Wszyscy to powtórzyli. Najstarszy puścił iskrę swojej magii. Miał wrażenie, jakby mu ktoś wyrwał serce z piersi. Krzyknął, a po sekundzie słyszał kolejne krzyki swoich pobratymców. Dusze, moce i ciała Praludzi zaczęły się zniekształcać i dzielić. Magia wymykała się spod kontroli, uciekała w powietrze, morze i ziemie. Nastała oślepiająca jasność, która pulsowała we wszystkich możliwych kolorach. Nagle wszystko ustało. Krzyki umilkły, światłość zmieniła się w zmierzch. Powietrze wibrowało od ilości użytej magii.

     Te Istoty, które zasiadły w spirali, przestały istnieć. Każda dusza i talenty jednego zostały przelane do czterech innych, jakże różnych od siebie ciał. Niezwykła siła, wytrzymałość i inteligencja znalazły się w dwóch z nich – jednym ogromnym i jednym malutkim. Tak powstali krasnoludowie i giganci. Te dwie rasy były jednak śmiertelne, łatwo można je było uśmiercić strzałem w serce, ale, jeśli to nie nastąpiło to bez trudu dożywały i dwustu lat. To był ten zalążek magii przelany do ich ciał. Zdolność do zmieniania się zwierzęta, szybkiego uzdrowienia oraz praktyczna nieśmiertelność podarowane zostały zmiennokształtnym i elfom. Ci drudzy byli jednak znacznie potężniejsi, gdyż oprócz tego mogli panować nad żywiołami i roślinnością, lecz nikomu to nie przeszkadzało. Najważniejsze było, że w końcu mogli się zgromadzić we wspólnoty.

     Każda z ras na miejscu zawarła pokój z inną. Wybrała parę przywódców i osiedliła się. Krasnoludy i giganci wybrały tereny na północ, gdzie lato krótkie a zimy mroźne, zmiennokształtni na południe, gdzie zawsze gorąco, zaś elfy pozostały pośrodku, tam gdzie są ogromne lasy i góry. Utworzyły się trzy Wielkie Krainy: Valhalla, Gorasis i Mortiria. Wtedy zaczęto liczyć lata, a na początku każdego roku organizowano zjazd wszystkich ras, święto zwane Remoris, które odbywało się na zmianę w każdej krainie.
 
**********
 
Pierwsza część prologu :) mam nadzieję, że was zaciekawiła.