sobota, 27 lutego 2016

I LBA

Dostałam nominację od Mdzii L (http://destructionisclose.blogspot.com/ <- jej blog, polecam ^^)

1. Do jakiej chodzisz szkoły i na jakim profilu jesteś?
Liceum, mat-fiz-ang ;_;

2. Masz ulubiony zespół/wokalistę? Jeśli tak to dlaczego?
Ciężko wybrać :/ Hunter i Powerwolf, chyba te dwa... a dlaczego? najbardziej krew mi przyspiesza gdy ich słucham.
 
3. Skąd pomysł na takiego bloga?
Koleżanka mnie dręczyła, że nie ma co czytać i po tym, jak powiedziałam jej o kilku moich pomysłach, przekonała mnie do pisania ^^
 
4. Co sądzisz o moim blogu?
Bardzo ciekawy , ale rozdziały za krótkie :/

5. Jakie masz wady i zalety?
Zalety: raczej pomocna, uczę się na błędach i pracowita (jak już się za coś wezmę ;p). Wady: wstydliwa, niezbyt pewna siebie i zbyt ufna.

Dziękuję za nominację, sama nie nominuję nikogo ^^

wtorek, 23 lutego 2016

Rozdział 7.


     Airandira obudziły hałasy w salonie. Ktoś coś upuścił. Coś ciężkiego i metalowego. Co do..? Skupił się i rozpoznał ciche kroki Sonii. Próbowała go nie zbudzić, ale najwyraźniej jej nie wyszło. Przetarł oczy, wciągnął powietrze i energicznie wstał. Przyciągnął się i wyszedł z sypialni. Ze zdziwieniem zobaczył dziewczynę utrzymującą w powietrzu część czarnej zbroi. Bodajże naramiennik.

- Witaj Soniu.

- Witaj Mistrzu Airandirze. – skłoniła się. – Wybacz, że cię zbudziłam. Dopiero słońce wzeszło.

- Już nie takie „dopiero”, lato się skończyło i świt nadchodzi coraz później.

     Dziewczyna skrzywiła się, zamknęła oczy i ręką wskazała za zbroję wiszącą na specjalnym stojaku. Naramiennik poszybował za jej dłonią i zawisł na swoim miejscu.

- Nie wiedziałem, że potrafisz unosić przedmioty magią.

- Nie do końca… Gdybym potrafiła, jeszcze byś spał…

- Mimo wszystko, jak na czarodziejkę to sporo. Co to za zbroja?

- Wielki Mistrz kazał mi ją ci przynieść, mówił, że powinieneś ją rozpoznać. Masz ją mieć na sobie w czasie testu. Brakuje jeszcze nagolenic i rękawic, zaraz je przyniosę.

     Podszedł do stojaka i przyjrzał się zbroi. Czarna, wykończona kolcami. Na środku napierśnika miała wycięcie i rozchodzące się od niego, ciemnoszare malunki. Teraz sobie przypomniał. To jego zbroja. Sam ją zrobił. Wiele nocy poświęcił, by malunki były w stanie lśnić razem z kryształem Był pierwszym, który wymyślił farbę z drobinkami kryształów przenoszących światło. Miał ją na sobie podczas turniejów na dworze królewskim i na swoim ostatnim teście. Dbał o nią tak, jak i dbał o swój miecz. Każde zadraśnięcie od razu naprawiał, polerował. Z utęsknieniem by ją teraz założył, był jednak jeden problem. Po tylu latach ta zbroja nie miała prawa być na niego dobra.

- Nie musisz ich przynosić.

- A-ale dlaczego?

- Za gruby na nią jestem. – Airandir uśmiechnął się. – Nie wcisnę się w nią. Na test pójdę w samych szatach, może założyłbym rękawice, ale w sumie byłoby to bez sensu, skoro mam walczyć magią, a nie mieczem.

- Mam ją odnieść?

- Nie, zostaw ją. Zbyt wiele miesięcy poświęciłem, by teraz miała pójść w odstawkę. Dopasuję ją z powrotem do swojego rozmiaru. Nagolenice i rękawice przyniosę sobie sam po teście. Powiesz mi, gdzie są?

- W domu Wielkiego Mistrza.

- Dziękuję… Zjem dzisiaj śniadanie? Raczej by się przydało. – mrugnął do dziewczyny.

     Sonia wybiegła z domu. Ona chyba naprawdę lubi biegać… Airandir chwilę spoglądał za nią przez okno, po czym rozejrzał się po okolicy. Kilkoro dzieci szybowało nad ziemią w różnych kierunkach, ganiając pożółkłe liście. Dwie kobiety siedziały na ławeczce niedaleko nich rozmawiając i co chwilę zerkając na nie. Pewnie matki. Wyglądały na spokojne, biorąc pod uwagę to, że za kilka godzin rozpocznie się niebezpieczny test. No tak… przecież ani ich dzieci, ani one nie będą musiały brać w nim udziału. Prawdopodobnie. Przyjrzał się jednej z nich, wyglądała znajomo. To ta sama kobieta, która odciągnęła od niego Galdana tydzień temu. Jego żona. Z nią pewnie mógłbym walczyć… Raczej jest silna, skoro to małżonka maga, który uczył wojażki. Nagle jego uwagę przykuła czarna postać, pospiesznie snująca w kierunku wschodniej bramy. Eldren miał niezadowolony wyraz twarzy. Przystanął i spojrzał w górę.

~ Airandirze!

~ Eldren? – usłyszał wołanie brata. - Coś jest nie tak?

~ Nie spodoba ci się ta wiadomość… Król będzie obserwował test.

~ Nie mam ochoty na żarty…

~ Zobacz sam. – przesłał obraz karocy zdobionej złotymi ornamentami i grupki magów odzianych w białe szaty i zbroje, strażników rodziny królewskiej. Airandir w oddali zobaczył niewyraźne zarysy postaci pędzących na koniach. Ten widok bardziej go zaciekawił.

~ To moi przeciwnicy?

~ Tak. – obraz zniknął. – Lepiej się czujesz?

~ Dużo lepiej, dziękuję za troskę. Gdy słońce będzie szczytować zjawię się na Arenie.

~ Dobrze. Muszę się zająć gośćmi.

     Głos Eldrena stał się niewyraźny. Airandir przestał się wsłuchiwać i odszedł od okna. Miał nieco ponad dwie godziny na przygotowanie się. Stanął na środku pokoju i spojrzał na swoje dłonie. Skupił się. Próbował sprawić, by z jego palców buchnęły płomienie. Nagle jego skroń i pierś przeszył ból. Skulił się. Niech to szlag! Zacisnął zęby. Usłyszał pukanie i w drzwiach stanęła Sonia.

- Widzę, że się rozgościłaś! Już nawet nie czekasz na pozwolenie! – warknął. Przestraszona dziewczyna zaczęła mamrotać jakieś przeprosiny. Airandir się opamiętał. – Nie… To ja przepraszam. – skrzywił się. – Znowu spróbowałem. I znowu nie wyszło. Oczywiście, że możesz wchodzić bez pozwolenia. – dziewczyna rozpromieniła się.

     Odebrał od niej tackę i zaprosił do środka. W rękach miała jeszcze małe zawiniątko i przez ramie przewieszoną ciemnobrązową szatę. Weszła do salonu i położyła ją na krześle.

- Co jest w zawiniątku? – zapytał, przebierając się.

- Zioła, które pomogą ci w skupieniu i ewentualnym bólu. – Sonia przygotowała śniadanie i zajęła się robieniem naparu.

- Nie otrujesz mnie? – zaczął przeżuwać chleb. – Znasz się na tym?

- Każdy w mojej rodzinie się na tym zna. – kąciki jej ust się delikatnie uniosły. – Nie masz się czego bać.

- Rozumiem… – szeroko się uśmiechnął. - A przypomnisz mi moment, od którego jesteś ze mną na „ty”?

****

 

     Eldren wzbił się w powietrze i szybował w kierunku bramy. Musiał się pośpieszyć. Król życzy sobie osobistego przywitania. Wiadomość, że Airandir lepiej się czuje trochę go uspokoiła, ale wciąż martwił się, skąd to wszystko się wzięło. Spędził pół wczorajszej nocy na czytaniu starych książek i jedyne, co znalazł, to przedarta kartka, na której było coś napisane o blokadzie wywołanej przez jakieś stworzenie. Ale to nie było to samo. Miał tylko nadzieję, że to, na co cierpiał jego brat, było chwilowe.

     Doleciał do wrót w idealnym momencie. Akurat karoca zatrzymała się przed bramą. Poprawił szatę i przybrał uśmiech na twarz. Wizyty królów zawsze z jakiegoś powodu go stresowały, zwłaszcza te niespodziewane. Nigdy nie przyjeżdżali na testy… W końcu jeden zainteresował się życiem Gildii? Wyszedł za bramę. Jeden z magów odzianych w białe zbroje otworzył drzwiczki. Po małych złotych schodkach zaczął powoli schodzić mężczyzna w średnim wieku. Ubrany był w długą czerwoną tunikę w złote ornamenty przepasaną skórzanym pasem. Na głowie miał koronę. Jego twarz powoli zaczęły pokrywać zmarszczki, a ciemne włosy i bródka przeplatać się z siwymi pasemkami, ale zielone oczy wciąż tryskały życiem. Za nim wyskoczyły dwie dziewczynki odziane w błękitne suknie, zaraz za nimi wyszła ciężarna małżonka króla, niosąc na rękach może dwuletniego synka.

- Witaj Wielki Mistrzu Eldrenie. – pochylił głowę.

- Witam w Gildii królu Dymitrze. – mag skłonił się. – Prosiłem, by rodzina Waszej Wysokości pozostała w zamku, to nie będzie bezpieczne.

- Moje dziewczynki mnie uprosiły. Strażnicy nas obronią, prawda maluchy? – dzieci zaczęły się śmiać i klaskać w ręce.

     Eldren z trudem utrzymywał uśmiech na twarzy. Miał ochotę wygarnąć królowi nieroztropność i głupotę, ale stwierdził, że lepiej zostawi to dla siebie. Słońce za niedługo będzie szczytowało. Poprowadził rodzinę królewską i strażników ku rozpadającej się Arenie, tam, gdzie on sam będzie obserwował zdarzenia.

- Z jakiej okazji będziecie walczyć? Jakiś turniej?

- Nie do końca… - Nawet nie raczyłeś się dowiedzieć, po co tu przejeżdżasz… - Odbędzie się test siły maga.

- Nie słyszałem o czymś takim.

- Bo już ich nie robimy. Mag, który będzie dzisiaj testowany, po prostu nie podszedł do niego, gdy miał dwadzieścia pięć lat, gdy siła kryształu teoretycznie przestaje intensywnie rosnąć.

- Dlaczego?

- Wyjechał. Dotarliśmy. – Eldren uciął temat i wskazał rodzinie siedziska.

     Na miejscu zebrała się już większość mężczyzn Gildii, kobiety rzadko kiedy interesowały się testami, a dzieciom nawet się o nich nie mówiono.

­~ Airandirze jesteś już?

~ Już jestem blisko.

~ Dobrze. Zmienię trochę zasady.

~ Ze względu na mój „problem”, prawda?

~ Tak, nie przejmuj się.

     Gdy Wielki Mistrz zobaczył postać brata stojącą na środku Areny, uniósł się w powietrze i użył magii, by wzmocnić swój głos. Mówił, rozglądając się wokół i sprawdzając, czy wszyscy przeciwnicy się zjawili.

- Serdecznie witam wszystkich zgromadzonych na teście, który odbywa się po raz pierwszy od pięciuset lat! Jednak ten będzie się trochę różnił od ostatnich. Kilku silnych magów z danej Gildii będzie posyłać trzy swoje najsilniejsze uderzenia w stronę bariery testowanego, najpierw z osobna, potem zjednoczeni. Jeśli ta się utrzyma, na ich miejsce wejdzie inna trójka silniejszych magów. I tak będzie póki bariera nie upadnie lub póki nie zmienię zasad. Czy to jasne?!

     Na widowni podniósł się rumor. Wszyscy magowie zakrzyknęli. Airandira przeszedł dreszcz. Zaraz się zacznie.

- A więc wzywam przedstawicieli Gildii miasta Zuro!

**********
 
 
Test się rozpoczął i Airandir znowu czuje się jak niepewny osiemnastolatek, a w dodatku wszystko obserwuje król ;) Po co przyjechał? Może z tą wizytą związane są jakieś jego plany?

czwartek, 18 lutego 2016

Rozdział 6.


     Tydzień minął bardzo szybko. Na wieczór przed testem Eldren w końcu znalazł odrobinę czasu i poszedł odwiedzić brata. W drzwiach rozminął się z uśmiechniętą Sonią. Polubili się... Służka niosła tackę z resztkami kolacji. Skłoniła się szybko i pobiegła w stronę Domów.

     Airandir był w sypialni, oświetlonej kilkoma świeczkami. Leżał na łóżku z ręką opartą na czole. Zmęczonym wzrokiem spojrzał w kierunku brata i uśmiechnął się. Eldren nabrał pewnych podejrzeń.

- Witam Wielkiego Mistrza!

- Wy chyba nie…

- Hm? Nie! – zaczął się śmiać. – Dlaczego tak myślałeś?

- Nie wiem… Jakaś taka szczęśliwa wyszła, a ja zastałem ciebie na łóżku… zmęczonego…

- Kobietę można zaspokoić także innymi sposobami. – mrugnął. – Była strasznie spięta, więc zacząłem jej opowiadać co wieczór jakąś zabawną sytuację, która mnie spotkała. Dzięki temu w końcu zaczęła się uśmiechać i już nie muszę widzieć strachu w jej oczach za każdym razem, gdy chodzi po moim mieszkaniu.

- To dlaczego jesteś tak zmęczony?

- Dlaczego muszę przejść test? – Airandir zmienił temat. – Przecież widziałem Arenę, praktycznie nic z niej nie zostało. Nie dbano o nią, jak mniemam, od pięciuset lat. Wiem, dlaczego nie ma treningów, ale oprócz nich to na niej odbywały się testy. Czyli ich też już nie ma. Kolejny pomysł króla?

- Nie. Nie tym razem… Tym razem to był pomysł Starszych i mój.

- Nie rozumiem…

- Należysz do ostatnich magów czystej krwi, niewielu już takich jest. Jak wiesz, im bardziej odstaje się od czystej linii krwi, tym słabszym się jest. Większość właśnie takich teraz się rodzi... Słabych. Takim nie ma sensu robić testu. Tylko tym silnym albo czystej krwi. To było postanowione pięćset lat temu.

- Mhm…

     Airandir zamknął oczy. Po jego czole spłynęła kropla potu. Bracie, co się dzieje? Eldren podszedł do łóżka i przyjrzał mu się. Nie wyglądał najlepiej. Cienie pod oczami, rozwichrzone włosy. Ciężko oddychał.

- Jesteś chory?

- Nie… tylko… - usiadł i oparł się o ścianę. – Próbowałem użyć magii…do czegoś innego niż uzdrowienie czy bariera… Próbowałem atakować.

- Próbowałeś? – Eldren usiadł obok brata. – Jak to próbowałeś? Nie udało ci się?

- Nie. Nie mam pojęcia dlaczego… Zapomniałem? Nie. Czy jest możliwa jakaś blokada po tylu latach?

- Tego nie wiem, nikt nie stronił od używania magii do lewitacji, ognistych kul czy…

- Tak, tak, jestem wyjątkowy… I czuję się okropnie… Odkąd zakończyłem ostatnią próbę nie opuszcza mnie gorączka, mam problem ze snem, boli mnie klatka piersiowa…

- Ile to trwa?

- Trzy dni…

- Trzy?! – Eldren zerwał się. – Nie możesz wziąć udziału w teście! Nie staniesz w takim stanie przed atakami kilkudziesięciu magów!

- Muszę. Uzdrowię się do jutra. Mocy mam na tyle.

- Airandirze!

- Nie zachowuj się jakbyś był naszą matką!

- Mówię jako Wielki Mistrz!

- Nie masz nade mną władzy, przecież wiesz!

Ma rację… Nie mam i nikt nigdy nie miał. Od dziecięcych lat biegał własnymi ścieżkami.

- Powiedz mi, jak będzie wyglądał test. Inaczej niż ten, w którym brałem udział będąc osiemnastolatkiem?

- Nie, dokładnie tak samo, z tym, że teraz będą cię atakować znacznie silniejsi magowie.

- Cudnie. – Airandir delikatnie masował obszar wokół kryształu. – Prosto z mostu czy jak zawsze stopniowo od najsłabszych?

- Jak zawsze.

     Rozległo się pukanie do drzwi.

- Wejdź Soniu.

- Przyniosłam okłady i olejki, pomogą w gorączce i może w zaśnięciu. – służka weszła do sypialni i położyła zwinięty wilgotny ręcznik na czole maga, resztę odłożyła na stoliczku obok łóżka.

- Dziękuję, możesz odejść.

     Sonia skłoniła się i wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.

- Nie da się ominąć tych najsłabszych? Pokonywałem ich już wcześniej.

- W tym stanie wątpię żebyś ich chociaż drasnął i, jak sam mówiłeś, nie możesz wydobyć z siebie choćby słabego ogłuszenia.

- Znajdę sposób. Będę uderzał w ich bariery swoją barierą, póki się nie rozbije i nie będą mieli siły, by ją znowu wznieść.

- Świetnie… A co z tymi silniejszymi?

- Nie wiem.

- I nie zrezygnujesz?

- Nie.

     Eldren położył rękę na ramieniu brata i przesłał mu ogromną dawkę magii uzdrawiającej.

- Dziękuję.

- Postaraj się zasnąć tym razem, dobrze?

- Dobrze mamusiu.

     Airandir krzywo się uśmiechnął i patrzył, jak Wielki Mistrz opuszcza pokój. Zastanawiał się, czy podoła jutrzejszemu zadaniu, czy ocali swój honor. Kiedyś jego test kończył się na Galdanie. Ciekawiło go, kim są ci „znacznie silniejsi magowie”. Może przyjadą goście z innych, mniejszych Gildii, założonych na wyspach tuz obok ludzkich miast. A ja upokorzę się przed nimi wszystkimi. Cóż, pora się zdrzemnąć. Wziął drugi wilgotny ręcznik i skropił go olejkiem. Zwinął go w rulon i wymienił z okładem, który był na jego czole. Zdmuchnął świeczki i położył się. Uzdrowienie i olejki zrobiły swoje, w końcu pogrążył się w śnie. Twardym, spokojnym śnie.


**********
 
 
Nowy rozdział ^^  Wkrótce Airandir będzie walczył w teście... a raczej usiłował walczyć...

niedziela, 14 lutego 2016

Rozdział 5.


     Wylądowali kilka kroków od wejścia. Z Sali dochodziły dźwięki muzyki, śmiechu i rozmów. Airandir wciągnął głęboko powietrze.

- Nie martw się, ON oberwał wczoraj na tyle mocno, że dzisiaj go na pewno nie będzie. – Eldren położył dłoń na ramieniu brata.

- Wątpię, żeby przegapił okazję… Ale dzięki za wsparcie. – niemrawo się uśmiechnął.

     Wielki Mistrz wyprostował się i myślami otworzył wielkie, ozdobione drzwi, które poruszyły się skrzypiąc. Rozmowy ucichły. Wszyscy popatrzyli w kierunku przybyszy. Eldren wszedł pierwszy, zaraz za nim podążył Airandir. Magowie, których mijali, kłaniali im się głęboko. Kilku starszych do nich podeszło. Przewodził im Galdan.

- Witaj, Wielki Mistrzu. Witaj i ty, Airandirze, dobrze cię widzieć. – skłonił się.

- Witaj Mistrzu Galdanie. – uśmiechnął się. – Dobrze być w domu. Jak się miewasz?

- Cóż, stare kości już mam, ale mimo to jeszcze nieźle się trzymam. Niestety, przez zakazanie przez króla treningów, wszystko zaczyna skrzypieć. – mag skrzywił się. – Uczniów straciłem, a ćwiczyć samemu zbytnio mi się nie chce.

- Dlaczego właściwie król zakazał treningów? Przecież to, że teraz panuje pokój wcale nie znaczy, że będzie on wieczny.

- Nikt tego nie wie. – Galdan wzruszył ramionami. – Może król Alan myślał, że magowie są wystarczająco potężni bez treningów i nie ma co tracić pieniędzy na sprzęt i ich po prostu zakazał, a jego potomkowie utrzymali to postanowienie. Ale ty wczoraj udowodniłeś jak głupi ten zakaz jest, mój uczniu. – z uśmiechem mrugnął do maga.

     Galdan był nauczycielem Airandira. Od niego nauczył się podstaw władania magią i mieczem. Był najlepszym uczniem. Przynajmniej zanim wyjechał…

- Nie próbowaliście się przeciwstawić?

- Przecież podlegamy ludziom. Układ, jaki zawarł Wielki Zaraz z królem Danielem tysiące lat temu zakazuje nam sprzeciwiać się władcy ludzi.

- No tak… Może zatem uda mi się przywrócić treningi pokojowo.

- Jeśli jakimś niezwykłym sposobem przekonasz króla… Młodzieńcy robią się coraz leniwsi i niedołężniejsi, wszystko robią z pomocą magii, czasem zdarza się, by któryś ćwiczył, ale to przeważnie kilkulatki. Nikt tego nie bierze na poważnie.

     Nagle do magów podbiegła grupka chichoczących kobiet. Zarzuciły ramiona na szyje starszych. Delikatnie czuć było od nich alkoholem.

- Wybaczcie nam, mistrzowie. – powiedziała ta, która wisiała na barkach Galdana. – Czy mogłybyśmy na chwilkę pożyczyć mężów? O ile tylko mają ochotę zająć się swoimi żonami.

- Ależ oczywiście, nie trzymamy ich.

     Eldren patrzył z aprobatą na oddalającą się grupę. Słyszał jak Galdan karci swoją wybrankę.

- Jak możesz tak mówić!? „Na to” zawsze mam czas i ochotę. – kobiety znowu zachichotały i wszyscy wyszli z Sali.

- Widzisz? Nie takie złe miałeś powitanie. – Wielki Mistrz zaśmiał się i spojrzał na brata.

- Bo Galdan był moim nauczycielem i przyjacielem. Reszta nie patrzy na mnie zbyt przyjaźnie… - Airandir skrzywił się. – Czy widzisz kogo ja widzę?

- Iii po dobrym humorze… - Eldren spochmurniał. – Czas na wino.

     Strzelił palcami. Sługa niosący tackę z kieliszkami pojawił się niemal natychmiast. Eldren wziął ją od niego i podstawił pod nos brata. Ten głęboko wciągnął powietrze i wybrał wino o najsłodszym zapachu. Upił kilka łyków.

- Muszę przyznać, że dobre. Dziękuję.

Wielki Mistrz wybrał i swój kieliszek i mruknął do sługi, by się za bardzo nie oddalał. Zbliżał się do nich blondwłosy mag w otoczeniu kilku kobiet i dwóch mężczyzn.

- Radi! Radi! Radi! Nasz jednooki gryzoń wrócił do domu!

- Witaj… Mistrzu Lindarze. – Airandir zacisnął zęby. – Co u ciebie?

- A cudnie, cudnie. Mimo, że wczoraj prawie mnie zabiłeś to czuję się świetnie.

     Mogłem się mocniej zamachnąć… Lindar był tym, który najbardziej się naśmiewał z jego dwubarwnych oczu. Nazywał go „radim”, małym gryzoniem, wyglądającym jak połączenie myszy i ptaka. Jedno z ich ślepi zawsze było białe. Tak przynajmniej się mówi. Radi to stworzenie, które żyło w Lesie Mroku. Jego wygląd jest znany tylko dzięki jednemu z niewielu szkiców, które się zachowały przez te wszystkie lata.

     Mało kto lubił Lindara, ale zawsze miał on wokół siebie tą małą grupkę adoratorów. Mężczyźni byli jego kolegami z dzieciństwa. Kobiety po prostu liczyły na spędzenie nocy z nimi. Zawsze śmiali się z jego żartów, dołączali do jego pomysłów.

     Obszedł Airandira, złapał go za warkocz i szarpnął.

- Jakie piękne, gęste włosy. – znowu stanął przed nim. – Widzę, że upodabniasz się… do swoich. – rzucił mu końcem warkocza w twarz.

     Jego towarzysze zaczęli się śmiać. Airandir miał ochotę obrzucić go pewną wiązanką słów, ale ugryzł się w język. Wciąż musiał zachować elegancję.

- Wyznasz nam, dlaczegóż to postanowiłeś wrócić tutaj ze swojej małej, bezpiecznej norki w Valhalli? Wyrzucili cię w końcu? Spłodziłeś nieślubne dzieci z jakąś księżniczką i uciekłeś od odpowiedzialności? Hmm?

- Prawdopodobnie miałem dość oglądania śmierci moich przyjaciół. – odparł sucho.

- Och! Jakże wzruszające. – Lindar teatralnie otarł niewidoczną łzę.

Ciekawe, czy byłbyś tak wzruszony, gdybym ci zmiażdżył krtań…

~ Nawet nie próbuj braciszku. – Eldren spojrzał karcąco na brata.

~ A-ale ja nic nie chciałem zrobić. – przybrał niewinną minę.

~ Mhm, bo ci uwierzę. Już wczoraj go „delikatnie” uszkodziłeś.

~ Oj no… tylko troszeczkę mu tę krtań zmiażdżę… nawet nie poczuje... prooszę?

     Eldren nie wytrzymał i zaczął cicho chichotać. Magowie spojrzeli na niego z pytającym wyrazem twarzy. Wielki Mistrz odchrząknął. Wiedział, że nie wypada rozmawiać mentalnie w towarzystwie, a jeśli już, to powinno to być dyskretne. A on właśnie zaczął się na głos śmiać.

- Wybaczcie. Mistrzu Lindarze, rozmowa była zacna, ale muszę teraz porozmawiać w cztery oczy z bratem.

- Oczywiście, Wielki Mistrzu.

- Chyba w trzy oczy. – szepnął jeden z jego kolegów na tyle głośno, by każdy do usłyszał i znowu rozległ się śmiech.

- Mam jeszcze jedno pytanie. Kiedy brat Mistrza przejdzie testy?

- Mogę choćby teraz. – wspomniany zrobił szybki krok do przodu.

Lindar ze strachem odskoczył do tyłu i wpadł na jedną z kobiet. Wywrócili się. Airandir uśmiechnął się z zadowoleniem.

- Za tydzień. Trzeba wszystko przygotować, zebrać magów. Myślę, że tydzień wystarczy. – powiedział Eldren po krótkim namyśle.

- Doskonale. – mag pozbierał się z ziemi. – Już nie przeszkadzamy. – razem z towarzyszami oddalił się na drugi koniec Sali.

- Zastanawia mnie, czy kiedykolwiek przyjmą do wiadomości fakt, że ja nie jestem ślepy na to oko. – mruknął Airandir.

- Nie masz co się przejmować, trzymaj drugi kieliszek. Inne niż to poprzednie, ale też powinno ci smakować.

Wypił duszkiem.

- Może po teście się uspokoi. – wziął kolejny kieliszek od sługi. – Chociaż z drugiej strony, skoro uziemiłem go bez użycia magii już wczoraj, to powinien już teraz traktować mnie z przynajmniej odrobinę większym szacunkiem.

- Wiesz przecież jaki on jest. Usprawiedliwi się nieprzygotowaniem, nagłą sytuacją i tak dalej. – Eldren machnął ręką. – Nie za dużo tego wina?

- Na ucztach w Valhalli pijałem dużo więcej, nie martw się o mnie. Ale muszę przyznać, że w porównaniu z tamtejszym jest dużo lepsze.

     Reszta wieczoru minęła spokojnie. Airandir rozmawiał jeszcze z kilkoma innymi magami. Kilka kobiet prosiło go do tańca, ale odmawiał. Wielki Mistrz ogłosił, że za tydzień odbędzie się test, po czym wszyscy powoli udawali się do Domów.
 
**********
 
Rozdział piąty ^^ z lekkim opóźnieniem, ale tyle się działo w tym tygodniu, że szczerze mówiąc zapomniałam, że mam bloga ^^'' Airandir spotkał się ze swoim ulubieńcem z dzieciństwa, bardzo się z tego cieszy, czyż nie? :D

niedziela, 7 lutego 2016

Rozdział 4.


     W drzwiach stała służka z szeroko otwartymi oczami. Prawie upuściła tackę, którą trzymała w rękach. Bracia zastygli w bezruchu, na ich twarzach pojawiły się rumieńce. Kobieta powoli się wycofała i zaczęła biec wzdłuż korytarza. Airandir zerwał się z łóżka i chciał ją dogonić i wszystko wyjaśnić, ale Eldren zatrzymał go.

- Spokojnie, przekazałem jej w myślach obraz tego, co tu się działo i poprosiłem, żeby nie roznosiła plotek.

- Przekazałeś jej w myślach? Jak..? Przecież musiała by być magiem, a nie zobaczyłem jej kryształu ani nie wyczułem bijącej od niej magii…

- Albo zmiennokształtnym… Albo elfem… - Airandir rzucił bratu zdziwione spojrzenie. – Spokojnie, to tylko jedna z ludzi, którzy „nauczyli się” władać magią.

- Czyli jest czarodziejką, tak? – potarł dłonią skronie. – Myślałem, że to tylko głupie plotki, opowieści.

- Dobrze myślałeś. – Eldren usiadł na brzegu łóżka. – Początkowo wszyscy magowie bali się, że to prawda, że ludzie zaczęli opanowywać magię. Ci, którzy tego „dokonali”, krążyli po miastach nazywając się czarodziejami, popisując się lewitacją czy małym pokazem płomieni. Obserwatorzy ich podziwiali, byli zapraszani na uczty w bogatych domach, czasem nawet w pałacach. Godnie im się żyło, mieli mnóstwo złota i drogocennych kryształów… Ale to wszystko skończyło się jakieś dwieście lat temu, kiedy jeden z nich trafił do naszych uzdrowicieli, raniony strzałą w klatkę piersiową podczas jednego z pokazów na dworze. Wtedy okazało się, że to po prostu mag, którego kryształ był tak niewielki, że nie zdołał przebić skóry i nie tworzyły się od niego tatuaże. Jego moc była tak słaba, że oczy nie lśniły podczas korzystania z magii… Gdy prawda wyszła na jaw, czarodzieje przestali być dworzanami i skończyli jako słudzy wyższej rangi.

- Wyższej rangi? – Airandir prychnął. – Za porównywanie się z magami powinni być płatni gorzej niż ci o najniższej randze…

- Wiesz… wciąż są w stanie zabawić królewskie dziecko lepiej niż zwykły człowiek. Mogą też przenieść coś znacznie cięższego. Może nie z pomocą umysłu, ale magia przecież daje dużo siły do ciała.

- Pewnie masz rację. Co ta służka miała na tacy?

- Niosła mydło i ręczniki dla ciebie. Zostawiła je na stoliku w salonie i zabrała brudne naczynia.

- Rozumiem, że łaźnia gotowa? Przyda mi się gorąca kąpiel. – uśmiechnął się i zaczął rozplątywać warkocza.

- Owszem, przyda ci się. Czuć od ciebie koniem na kilka metrów – Eldren skrzywił się. – Co masz na boku?

- To? – jego brat wskazał dłonią na tatuaż, który był ledwo pod tymi rozchodzącymi się od kryształu. – Zrobili mi go w Valhalli, gdy w końcu wzięli mnie za swego. Przedstawia wilka, który broni księżyc przed słońcem. Pożera je. Prosty, ale cały czas przypomina mi o moim imieniu…

- Opowiesz mi, dlaczego cię tak nazwali?

- Może nie teraz… To dosyć bolesne wspomnienia… - Airandir skończył rozplątywać warkocza, zerwał się z łóżka i wyprostował się. – Czy odprowadzisz mnie do łaźni?

Wielki Mistrz westchnął i również wstał.

- Tędy.

Wzięli ze sobą ręczniki, mydła i jakieś luźniejsze szaty i wyszli na dwór. Łaźnia znajdowała się kilkadziesiąt kroków od domu.

 - Ja rozumiem, że zwykły mag przez sześćset lat mógłby zapomnieć, jak wygląda Gildia, ale przecież ty znałeś tutaj każdą norę i każdy kamyk.

- Tak, ale pozmienialiście tutaj jak mnie nie było.

- Nie szukaj wymówek, bo domów i łaźni nie przenosiliśmy. Jedynie dobudowaliśmy kilka.

- Oj no cicho już.

     Już pod drzwiami uderzyło ich ciepło gorącej pary. Weszli do środka i stworzyli kilka malutkich kul świetlnych. Airandir ściągnął buty, zrzucił z siebie spodnie i bieliznę i wskoczył do basenu. Chwilę nurkował, po czym wynurzył się, dysząc.

- Piękna syrenka z ciebie, braciszku. – zaśmiał się Eldren i nie zdążył wznieść bariery, oberwał ścianą wody. – To nie było zbyt miłe…

- Podejdź bliżej a pokażę ci, co jest niemiłe. – Airandir oparł się o kamienne płytki.

- Może kiedy indziej.

     Wielki Mistrz wysuszył ubranie i włosy. Parę sekund później poczuł napór powietrza, pchający go do basenu. Gdy znalazł się na krawędzi. „syrenka” złapała go za szatę i wciągnęła do basenu. Był zmuszony się rozebrać, gdyż tak gorąca woda mogła zniszczyć delikatny materiał.

- Widzę, że jesteś zadowolony z siebie. – powiedział, patrząc ze złością na uśmiechającego się brata.

- Nie tylko mi przyda się kąpiel. – spochmurniał. – Wybacz za sytuację ze służką. Zapomniałem, że jesteś Wielkim Mistrzem i że nie jesteśmy już dziećmi.

- Nie musisz się tym przejmować, czasem trzeba mieć trochę rozrywki… Tylko następnym razem nie w sypialni i nie bez koszuli. – Eldren ochlapał Airandira.

Przez resztę wieczoru magowie rozmawiali, bawili się, śmiali. Po kąpieli ubrali luźne szaty i wrócili do swoich domów, życząc sobie dobrej nocy.

- Wyśpij się, jutro czeka cię uczta i wszyscy będą chcieli dowiedzieć się od ciebie jak najwięcej.

- Już się nie mogę doczekać. Po prostu marzę o momencie, w którym będę otoczony przez grupę ciekawskich osób zasypujących mnie pytaniami.

- Ja tak mam przed każdą ucztą, na której zaplanowałem być, ale nie martw się. Na początku jest nudno, ale jak magowie popiją wina to przestaje się narzekać. – Wielki Mistrz mrugnął do brata.

- Mam w takim razie nadzieję, że dobre wino tu macie, bo będę go dużo potrzebował, żeby wytrzymać „z niektórymi”.

- No tak… Dobranoc Airandirze.

- Dobranoc Eldrenie, dobrze było cię zobaczyć po tylu latach.

     Nazajutrz na Głównym Placu wrzało. Już od rana słudzy i magowie biegali tam i z powrotem, po to, by uczta wypadła jak najlepiej. Co prawda takie spotkania urządzane były często, ale to jest pierwsze z rozkazu Wielkiego Mistrza. Kobiety szukały najlepszych sukni i perfum, zwłaszcza te niezamężne. Mężczyźni zajmowali się ważniejszymi sprawami. Pomagali w przygotowywaniu sali, wyborze zwierząt do uboju oraz win.

****

     Airandira obudziło pukanie do drzwi. Zaspany wyszedł z sypialni i przecierając oczy otworzył drzwi na dwór. Stał przed nim potężny sługa oraz służka, którą widział już wczoraj.

- Witaj panie. – mężczyzna skłonił się. – Przyniosłem ci misę z ciepłą wodą. Wielki Mistrz chciał też, bym ci przekazał, iż uczta zacznie się za dwie godziny. Wybacz to pytanie, ale czy wciąż spałeś? Jest tak późno…

Co on gada..? Mag spojrzał za jego ramię. Ou…słońce zaraz będzie zachodzić…

- Tak, spałem. – przetarł twarz dłonią. – Dziękuję za zbudzenie.

- Nie ma za co panie. – sługa się uśmiechnął. – Sonia przyniosła ci posiłek.

Dziewczyna wyciągnęła przed siebie ręce z tacką. Trzęsły się. Wyglądała, jakby nie do końca wiedziała, co robić. Musi być tu nowa… Mag uśmiechnął się, podziękował i zabrał od niej tackę. Sługa wszedł do domu, postawił misę z wodą na stole i skrzywił się, widząc porozrzucane bagaże na środku salonu.

- Jeśli chcesz panie, mogę tu posprzątać.

- Nie, dziękuję, sam się tym zajmę. Możecie odejść.

Słudzy skłonili się i oddalili. Airandir szybko zamknął za nimi drzwi. Chciał zająć się od razu przygotowaniem na ucztę, ale burczenie w brzuchu i smakowity zapach dochodzący z tacki go powstrzymały. Przecież spokojnie zdążę… Zjadł śniadanie i przemył twarz wodą. Obok misy zauważył małą fiolkę z przywiązaną karteczką. „Na wypadek gdyby zapach konia do końca się nie zmył.” Perfumy. Wypróbował zapach na nadgarstku. Uśmiechnął się. No braciszku… Całkiem niezły wybór dla mnie. Poszedł do sypialni i popatrzył na granatową szatę. W zasadzie nie granatową, w świetle okazała się niebieska. Tu już trochę gorzej, ale tego już chyba nie wybierałeś. Ubrał się. Czegoś mu brakowało. Spodnie, pas, buty, bielizna… Przecież nie włoży na siebie tych brudnych i zniszczonych, w których przyjechał. Usłyszał pośpieszne pukanie do drzwi. Otworzył je myślami.

- Wejść.

- Przepraszam panie, wczoraj zapomniałam ci przynieść części rzeczy i przypomniałam sobie dopiero teraz. – młody, damski, zadyszany głos.

- To ty Sonia? Nie szkodzi, widać, że jesteś tu nowa. Zostaw je przy moich rzeczach i wyjdź.

- Dobrze panie, jeszcze raz przepraszam.

Usłyszał ciche zatrzaśniecie się drzwi. Wbiegł do salonu i zastał to, czego mu brakowało. Dokończył ubieranie się i przyszedł czas na włosy. Stanął przed lustrem i zaczął je rozczesywać. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie zostawić ich rozpuszczonych z powodu małej ilości czasu, ale stwierdził, że tutaj mocno dbają o estetykę wyglądu i jest za wcześnie, by łamać ich przepisy. Splótł warkocza i po raz kolejny usłyszał pukanie do drzwi. Tym razem wiedział, kto stał przed domem. Wyczuł magię emanującą od brata. Uśmiechnął się i podbiegł do drzwi, po drodze skropił się perfumami.

- Witaj bra…

- Ile można spać! – Eldren dźgnął brata palcami. – Pukałem rano chcąc zaprosić cię na śniadanie, ale niee! Po co wstać?

Obydwoje zaczęli się śmiać.

- Nie do twarzy ci w niebieskim.

- Mam nadzieję, że nie ty to wybierałeś.

- Nie. W sumie mogłem kazać ci przynieść czarną, taką, jaką ja mam. Albo chociaż coś ciemniejszego…

- Dobra tam, mniejsza o to. – Airandir zamknął za sobą drzwi. – Ile czasu nam zostało do rozpoczęcia się uczty?

- Za mało.

Eldren utworzył dysk pod stopami swoimi i brata. Uniósł ich nad ziemię i zaczęli szybować w stronę Wielkiej Sali Spotkań.

- Przecież umiem lewitować…

- Zanim byś się za to zabrał, zanim byś sobie w ogóle przypomniał jak to robić…

Airandir przewrócił oczami. Wielki budynek przed nimi stawał się coraz większy i większy.

**********
 
Wkrótce magowie będą mieli szansę porozmawiać z Airandirem. A wy cieszylibyście się na jego miejscu z uczty? ^^

środa, 3 lutego 2016

Rozdział 3.


     Eldren patrzył z niedowierzaniem. Po prawie sześciuset latach rozłąki znowu widzi swojego brata. Sześćset lat od jego wyjazdu. Obaj byli wtedy jeszcze dwudziestolatkami, tuż przed testami na zostanie Wielkim Mistrzem.

- A-Airandir?

- No co? Widzę, że prawie zapomniałeś mojego imienia. – Airandir roześmiał się i uściskał brata. Czując, jak słaby jest, skrzywił się, posłał mu trochę mocy uzdrawiającej i pomógł wstać. – W zasadzie, moje pełne imię to teraz Airandir Elros Feanor Ringeril, czyli Airandir Czarny Wilk Zabójca Słońca. – mag przesadnie skłonił się, podnosząc jedną nogę do tyłu.

     Eldren uśmiechnął się. Brakowało mu energii i radości emanującej od brata. Ale nigdy by go nie rozpoznał. Włosy miał kilkukrotnie dłuższe, niż kiedy wyjeżdżał, splecione w gruby warkocz. Twarz miała surowszy wyraz i krótką brodę. Był trochę wyższy, znacznie lepiej zbudowany. Jedna rzecz się nie zmieniła – czarna opaska zasłaniająca jego lewe oko.

- Narobiłeś tutaj bałaganu, bracie. – Wielki Mistrz rozejrzał się.

- Ja? Ja się tylko broniłem. – Airandir wzruszył ramionami. – Opuściliście się w walce. Zero barier, zero zgrania, uderzenia…

- Rozkaz króla. – Eldren przerwał mu - Co robisz..?

Mag podchodził do mężczyzn, których powalił i po kolei ich uzdrawiał. Przyjrzał się przez chwilę temu o blond włosach, po czym wrócił do brata.

- Sprzątam po sobie. Jak to rozkaz króla?

- Zakazał treningów, bo mamy pokój i jest pewny, że to się nigdy nie zmieni. Jest już późno… - słońce zaszło całkowicie zaraz po zakończeniu ich walki. – Rozpalcie latarnie i zajmijcie się rannymi. – zwrócił się do innych. - Przygotujcie łaźnię i dom dla mojego brata. Konia zaprowadźcie do stajni, nakarmijcie i zajmijcie się pakunkami. A jutro o tej porze ma być przygotowana syta uczta dla wszystkich.

     Młodsi magowie rozbiegli się po ścieżkach zostawiając małe światełka w latarniach. Ci, którzy zajmowali się medycyną podnieśli czwórkę półprzytomnych mężczyzn i zanieśli do szpitala. Kilku służących pobiegło w stronę Domów, jeden wziął od Airandira wodzę i odszedł w kierunku stajni. Reszta magów chciała natychmiast rozmówić się z Wielkim Mistrzem, ale ten ich odprawił.

- Jutro na wieczerzy z chęcią z wami porozmawiam, lecz teraz chcę pobyć z bratem.

Oburzyli się, zaczęli szeptać między sobą, ale wszyscy posłusznie wrócili do swoich domów na kolację.

- Nie musisz niszczyć dla mnie swojego wizerunku Eldrenie… - Airandir z udawaną troską położył mu dłoń na ramieniu.

- Wizerunku? – mag roześmiał się i popchnął brata – przez te kilkaset lat mojego bycia Wielkim Mistrzem powinni byli się nauczyć, że nie jestem zbyt towarzyską osobą.

- Mój malutki braciszek został Wielkim Mistrzem, król zakazał treningów i co dalej? Ile złych wiadomości jeszcze usłyszę?

- Ej! Jaka zła wiadomość? – Eldren skrzyżował ręce na piersi – I to, że urodziłeś się chwilę przede mną nie znaczy, że możesz nazywać mnie malutkim.

     Airandir poczochrał bliźniakowi głowę. Kiedyś, jak byli dziećmi, często zamieniali się rolami, jeśli któryś nie chciał iść na jakąś lekcję, trening, lub chciał obronić drugiego, gdy ten coś przeskrobał. Ludzie ich nie rozróżniali, bo jedyną różnicą w ich wyglądzie był kolor oczu, na które po prostu nakładali uformowaną w kolorową soczewkę porcję magii. Teraz już nikt by ich nie pomylił, za bardzo się różnili.

- Mamy sporo sobie do opowiedzenia i powspominania – westchnął.

- Myślę, że dom i łaźnia zostały przygotowane. Wykąpiesz się, wyśpisz, odpoczniesz po podróży. Jutro porozmawiamy. Zawołam zaraz kogoś ze służby, żeby cię zaprowadził. Dobranoc bracie… - już miał odejść, kiedy mag złapał go za ramię.

- Jakie „dobranoc”? Jakiego sługę? Jeśli myślisz, że sobie ot tak mnie zostawisz to się mylisz. Jestem honorowym gościem i wymagam, by Wielki Mistrz osobiście się mną zajął!

     Eldren przewrócił oczami, skłonił się przed Airandirem i zaczął go prowadzić w stronę Domów. Przed nimi migotała mała kulka światła, która oświetlała im drogę. Szli w ciszy, dumnie wyprostowani. Po chwili dotarli do domu, który stał oddalony od innych. Wielki Mistrz otworzył drzwi i wpuścił brata pierwszego. Na środku małego salonu stały bagaże, które wcześniej wisiały u boku konia. Pod ścianą stał dwuosobowy fotel, stolik z zaparzoną herbatą w dzbanku, filiżankami, kolacją złożoną z pieczeni z królika, złotej kaszy i delikatnego sosu i sztućcami. Airandir zdjął z siebie płaszcz i rękawice i zostawił je na ziemi obok swoich rzeczy. Westchnął.

- Zjesz ze mną..?

- Nie, już ja…

- Cudownie! - rzucił się na przygotowane jedzenie.

- Widzę, że podróż była długa…bardzo. – Eldren patrzył ze zdziwieniem na brata, który nawet nie korzystał ze sztućców.

- Nawet nie wiesz jak. Wszystko mnie boli od wielu tygodni jazdy na koniu. Teoretycznie mogłem się zatrzymać i coś upolować albo kupić, ale musiałbym wtedy jeszcze raz rozbijać obóz, a chciałem jak najszybciej dojechać do Gildii. – Airandir wymawiał te słowa pomiędzy jednym kęsem a drugim.

Eldren usiadł obok brata i nalał sobie herbaty.

- Mam nadzieje, że przez ten wyjazd nie zapomniałeś jak powinien się zachowywać wychowany mag przy stole... - powiedział, ciągnąc łyk napoju.

- Oczywiście, że nie. - Airandir uśmiechnął się. - Po prostu jestem strasznie głodny.

     Obgryzł ostatnią kość, po czym wytarł usta w serwetkę. Nalał i sobie herbaty. Schłodził ją w rękach i wypił duszkiem.

- Dawno nie miałem w ustach takich smakołyków. Przez sześćset lat rzadko bywałem na ucztach, jadłem to, co zdołałem upolować, często surowe. Jedynie, gdy nastało lato to zrywałem dzikie owoce, czasem wygrzebałem z ziemi jakieś korzenie...

- Na twoje własne życzenie... Po co wyjechałeś, dlaczego zostawiłeś mnie samego chwile po tym, jak ktoś zamordował naszych rodziców?

 

- Znasz mnie... Gildia mi nie wystarczała, chciałem wyjechać na północ i tak zrobiłem. Gdybym nie zrezygnował... pewnie zostałbym Wielkim Mistrzem, a tego bym nie zniósł. Być przytwierdzonym do jednego miejsca, móc wyjeżdżać tylko służbowo, zajmować się tylko i wyłącznie sprawami Gildii i Arionii, nie patrzeć nigdzie dalej.

 

     Eldren milczał. Wiedział, że to, co mówił jego brat było prawdą i rozumiał go. Przecież go znał, dorastali razem… Nagle Airandir wyrzucił ręce do góry i przeciągnął się, wzdychając.

 

- Przerwijmy tą ciszę, co ty na to?

 

- Dobry pomysł… Pokażę ci sypialnie. Tam znajdziesz szaty, w które ubierzesz się, gdy tylko się wykąpiesz.

 

     Wielki Mistrz wstał i poszedł przez salon do małego korytarzyka i otworzył duże drzwi. Jego brat podążył za nim niosąc jeden ze swoich bagaży. Wbiegł do pokoju i wskoczył na łóżko.

 

- O cudowna miękkości, tęskno mi było do ciebie przez te tygodnie! – wykrzyczał z wielkim uśmiechem.

 

- Położyłeś się na szacie…

 

- O… Wybacz…

 

Airandir wyciągnął spod siebie poły granatowego materiału i złożył je obok. Wstał i podszedł do dużego lustra. Ściągnął z siebie koszule. Jego brat odchrząknął.

 

- Jak często używałeś magii, gdy byłeś na północy?

 

- Rzadko, bardzo rzadko.

 

- Widać…

 

Jego krwistoczerwony kryształ delikatnie błyszczał, wokół niego rozchodziły się czarne tatuaże, ciągnące się po całej klatce piersiowej, słabnące i znikające dopiero na barkach i brzuchu. To wszystko świadczyło o ogromnej ilości magii zgromadzonej w ciele.

 

     Mężczyzna zawahał się, po czym powoli zdjął opaskę z oka. Eldren zacisnął zęby. Jeśli wcześniej ktokolwiek miał jakiekolwiek wątpliwości, że brat Wielkiego Mistrza powrócił, teraz miałby już pewność. Airandir był jedynym magiem o oczach, które miały dwie różne barwy. Ukrywał to, gdyż był z tego powodu wyśmiewany.

 

- Wiesz co? – spojrzał na Eldrena. – Zastanawia mnie, czy w ciągu tych sześciuset lat coś w tobie się zmieniło…

 

     Podbiegł do swojej torby i zaczął czegoś w niej szukać. W końcu wyciągnął jakieś dwa podłużne zawiniątka i uśmiechnął się. Rzucił jedno z nich w stronę brata. Odwinął to, które zostało mu w ręce i wskazał końcem drewnianego miecza na zdziwionego maga.

 

- No co? Zapomniało się, hmm? – roześmiał się.

 

- Nigdy!

 

     Eldren dobył swojej broni i rzucił się na niego. Kiedy byli dziećmi bawili się w ten sposób codziennie. Wtedy byli równie silni, teraz jednak Wielki Mistrz musiał wspierać swoje ciało magią, by nie wywrócić się pod wpływem uderzeń. Mężczyźni co chwilę wybuchali śmiechem. Nagle Airandir odskoczył, odrzucił miecz i z rozbiegu uderzył w Eldrena. Ten wylądował na łóżku. Nie zdążył wstać, bo zaraz został przygnieciony przez cielsko brata. Zaczęli się szarpać, przewracać. Jeden wciąż uderzał drewnianym mieczem, ciągnął za warkocz, próbował wszystkiego, co mógł. Drugi w końcu przygwoździł nadgarstki brata do pościeli. W tym momencie ktoś otworzył drzwi…


**********


Rozdział trzeci, przepraszam, że z taką przerwą :/ Jak wam, póki co, podoba się brat Eldrena? :D