środa, 17 sierpnia 2016

Rozdział 12.


     Po skończonej historii mag odepchnął od siebie Lindara i bez słowa wyszedł z sali. Szedł przez siebie, nie zwracając uwagi na zdziwione spojrzenia. Nie patrzył na mijane sługi czy piękne wnętrze pałacu, który był gruntownie odnowiony niecałe sto lat temu. I tak cienkie już marmurowe filary zastąpiono szklanymi słupeczkami. Schodom zabrano jakiekolwiek oparcie, po prostu unosiły się w powietrzu. Ściany były zbudowane z bursztynów i kolorowych kryształów. Świeczniki, barierki, wszelakie stoliki i stołki ociekały ornamentami i złotem, z którego wytopiono też podłogę. Wszystko to rozpadłoby się, gdyby nie mieszkający w pałacu magowie i ich podtrzymująca budynek magia.

     Przecież ja nie mam pojęcia, gdzie idę. Airandir ocknął się po chwili. Rozejrzał się. Dostrzegł wyjście na balkon i skierował swoje stopy w jego kierunku. Przyda mi się trochę świeżego powietrza. Westchnął, oparł się o barierkę i spojrzał w dół. Był kilkadziesiąt metrów nad ziemią. Jadąc dorożką nie zwrócił uwagi, że arioński pałac znajduje się na szczycie wzgórza. Wziął głęboki oddech i schował twarz w dłoniach. Nie myśl o tym, po prostu o tym nie myśl, zajmij się czymś. Próbował odwrócić sobie uwagę od ponurych myśl. Jak zwykle, gdy go dopadały. Robił wszystko. Wstawał w środku nocy rozczesać grzywę konia, szczoty nad jego kopytami, wyczyścić mu kopyta i wyszczotkować. Potem wyciągał go ze stajni, siodłał i jeździł, dopóki słońce nie wzeszło. Ogierowi niezbyt się to podobało. Czasem wychodził do lasu i tam biegał póki nie tracił tchu. Eldren nie miał pojęcia o tym, że się wymykał z Gildii. Tylko co zrobić teraz? Rozejrzał się raz jeszcze. Po jego lewej stronie w oddali zobaczył wysoki mur, nad którym unosili się magowie noszący bloki skalne. Chyba znalazłem sobie zajęcie. Spojrzał po sobie. W bogatej szacie będzie zwracał na siebie uwagę, ale tam, na dole na pewno znajdzie coś stosowniejszego. Wychylił się i zaczął już podnosić nogę, żeby skoczyć.

- Airandirze? – Eldren nagle pojawił się za jego plecami. – Dlaczego mi nie powiedziałeś?

Mag powoli odwrócił się od barierki. Niezasłonięte oko było zaszklone.

~ Już prawie zapomniałem… - Wielki Mistrz podszedł do brata i objął go. Czuł, jak powoli rozluźniają się jego spięte mięśnie. Usłyszał drżące westchnięcie.

~ No już, już. – gładził głowę wtuloną w jego szatę. Mimo, że ostatnio pocieszał braciszka, gdy byli jeszcze dziećmi, nie było mu niezręcznie teraz pocieszać dorosłego mężczyznę.

~ Nie dałbym rady. Wiesz…Przecież wiesz… - Airandir delikatnie szlochał.

- Wybaczcie, że przeszkadzam. – na dźwięk głosu króla mag szybko odwrócił z powrotem do barierki. – Wielki Mistrzu, możesz nas zostawić? – Eldren poklepał brata po ramieniu widząc, jak ściera rękawem ostatnią łzę i bez słowa wrócił do pałacu.

- Tak? - Airandir już się uspokoił.

- Gdybym wiedział, że inni nie znają twojej historii, zostalibyśmy sami. Ty, ja i Lindar. Przepraszam cię za to. – położył dłoń na ramieniu maga. – Wiesz, ja ostatnio straciłem brata. To nie to samo, co stracić miłość życia i jedynego potomka, ale rozumiem trochę twój ból. – spojrzał w dół barierki na zapadające w mroku miasto, korona zsunęła mu się trochę na czoło. - Jest późno, poślę tu sługę, pokaże wam pokoje, jutro z rana możecie wyjechać. – po tych słowach poprawił swoją oznakę władzy nad tymi ziemiami i odszedł.

     Mag westchnął. Mur na lewo nęcił go, ale faktycznie było już późno, a teraz, gdy rozmawiał z bratem, jego zniknięcie byłoby zauważone od razu.

- Płaszcz, który oddałeś tej dziewczynie… Nie szkoda ci go? – Eldren wrócił kilka minut po tym, jak król opuścił Airandira. Próbował zmienić kierunek jego myśli, ale nie udało mu się.

- Ta dziewczyna wyglądała jak moja żona… Ona go uszyła. Na dwudzieste urodziny Maldora, uszyła dwa, niemal dokładnie takie same płaszcze… - uśmiechnął się. – Jeden z czarnym futrem, mój, i drugi z białym, dla naszego syna. Szkoda mi go… nawet bardzo. Ale… - mag zamyślił. – Nie wiem, dlaczego… Nie wiem, dlaczego go oddałem… Może miałem głupią nadzieję, że Bogowie mi ją zwrócili.

- To możliwe? – oczy Eldrena były szeroko otwarte.

- Nie wiem. – Airandir wzruszył ramionami. – Słyszałem legendy, bardzo, bardzo stare legendy, które mówiły, że tak. Ludzie modlili się nad ciałem, błagali Bogów, składali ofiary… - czuł, jak oczy znowu wypełniają mu się łzami. Nienawidził płakać. Zobaczył mężczyznę ubranego w szarą tunikę. – Sługa idzie pokazać nam pokój.

- Tak… Chodźmy.

     Magowie poszli za „przewodnikiem.” Po drodze spotkali Galdana z żoną, którzy tylko obdarzyli ich współczującym spojrzeniem. Gdy dotarli do sypialni, sługa bez słowa podał Eldrenowi kluczyk i oddalił się. Sypialnia nie była za duża i zbyt bogato wyposażona. Dwa drewniane łóżka, stoliczek między nimi z małą świeczką, kilka ściennych świeczników i wielkie, otwarte okno. Airandir podszedł do niego, wyjrzał, po czym je zamknął. W kąciku zauważył wiaderko z wodą.

- Czas spać. – Wielki Mistrz przemył sobie twarz i zdjął z siebie szatę, pozostając tylko w spodniej bieliźnie. Rozpuścił kucyka, podszedł do łóżka i przejechał dłonią po pościeli, rozgrzewając ją magią

Airandir przytaknął i przeciągnął się, ziewając. Zdjął opaskę, obmył oczy i rozplątał warkocza. Zrzucił z siebie szatę i buty i wskoczył na łóżko.

- Dobrej nocy bracie. – Eldren wsunął się pod pościel i przewrócił na bok.

- Branoc. – mag mruknął z uśmiechem. Założył ręce pod głowę i zamknął oczy.

****

     Księżyc był w pełni i rozświetlał noc. Airandir wyglądał przez okno. Był cicho, nie chciał obudzić brata. Na palcach podszedł do drzwi i powoli przekręcił kluczyk, kurcząc się, gdy usłyszał kliknięcia w zamku. Wymknął się, zamknął drzwi i z powrotem przekręcił kluczyk od wewnątrz używając magii. No… Wolny. Teraz do pokoju dla sług. Gdy szli w stronę sypialni zobaczył kilku mężczyzn ubranych w szare tuniki idących w jednym kierunku. Postanowił pójść w ich ślady. Musiał minąć po drodze kilku stróżów, ale magowi nie było ciężko oszukać ludzkie ucho, po prostu utworzył wokół siebie barierę, która zagłuszała dźwięki i w końcu dotarł na miejsce. Tu powinienem znaleźć stosowne ubranie… I tak też było. Ubrał jedną z tunik sług, przedarł ją w kilku miejscach i upewnił się, że zasłania kryształ. Idąc za zapachami, udał się do kuchni. Znalazł olej i wtarł odrobinę we włosy. Robił to wszystko by wyglądać biedniej i nie zwracać na siebie uwagi, kiedy już wyjdzie z pałacu. Wrócił tą samą drogą, co przyszedł, wślizgnął się z powrotem do pokoju i otworzył okno. Utworzył mały dysk, wyszedł na niego i zamknął je. Po tym zeskoczył z dysku i spadał swobodnie aż do kilku centymetrów nad ziemią, na której osiadł delikatnie. Ruszył biegiem w stronę muru. Nie widział już nad nim magów, ale i tak chciał zobaczyć, co jest za nim. Nikogo nie widział na ulicy, jedyne, co słyszał, to od czasu do czasu chrapanie niekoniecznie trzeźwych mężczyzn leżących na ulicy. Podszedł do jednego z nich i przyjrzał mu się. Złoty pierścień… Prychnął. No… Biedni to oni nie są. Ale dlaczego nikt ich nie okradnie… nikogo tu nie widziałem, oprócz nich. Od muru dzieliło go kilkadziesiąt metrów. Szybko je pokonał i znalazł się przy zimnym kamieniu. Rozejrzał się czy nikogo nie ma w pobliżu, uniósł się nad ziemię i szybko przeszybował nad murem. Przed jego oczami ukazał mu się straszny widok. Rozpadające się domy, fekalia wylewane na ulice, wychudzone zwierzęta i ludzie, wymalowane kobiety z wstążkami u nogi… Mimo później pory, ludzi było od groma. Nikt nie zwrócił uwagi na człowieka spadającego z muru i delikatnie lądującego na ziemi. Airandir ruszył przed siebie. Wszyscy wyglądali jakby się gdzieś spieszyli. Mag co chwilę słyszał zatrzaskujące się drzwi, lub wieka jakiś włazów. Nagle zobaczył coś, czego nie spodziewał się już nigdy zobaczyć. Za rogiem ulicy zniknęła postać ubrana w znajomy płaszcz, prowadząca małego kucyka. Ruszył truchtem za nią. Skręcił i już myślał, że ją zgubił, gdy usłyszał niespokojne parsknięcie i tłumione krzyki kobiety. Kierował się za dźwiękiem i nagle zobaczył mężczyznę szarpiącego się z NIĄ. Airandir podbiegł do niego, otoczył jego szyję swoim ramieniem i zaczął go podduszać. Drugą ręką zatkał mu usta. Gdy stracił przytomność puścił go i podszedł do przerażonej dziewczyny, która wyciągała w jego kierunku mały sztylecik.

- Spokojnie, spokojnie. – mag uniósł przed siebie ręce w uspokajającym geście.

- Czego chcesz?! Nie mam wstążki u nogi! Nie widzisz tego?! Czy może chcesz moich pieniędzy?! To ich nie oddam, potrzebuję ich żeby kupić płaszcze dla mojej wioski! – dziewczyna rzuciła się na mężczyznę. Ten chwycił ją za nadgarstek ściskając na tyle mocno, by wypuściła z ręki sztylet i nie zgniótł jej kości. Wolną dłonią złapał ją za podbródek i zmusił ją, by spojrzała mu w oczy. To nie był najlepszy pomysł… Nie miał opaski… Zaczęła krzyczeć z przerażenia. Zatkał jej usta.

- To ja, ten mag, który podarował ci płaszcz.
**********
Król teraz trochę bardziej przypomina człowieka ;) Myślicie, że Bogowie zwrócili Airandirowi jego żonę? Zapraszam do komentowania :)

czwartek, 4 sierpnia 2016

Rozdział 11.


     Eldren siedział w dorożce obok brata. Airandir był od niego odwrócony plecami, ręce miał skrzyżowane na piersi i obserwował w milczeniu mijane domu. Reszta magów jechała osobno. Droga do pałacu dłużyła się, a fakt, że rozmowa w ogóle się nie kleiła, tylko pogarszał sprawę. Wielki Mistrz zastanawiał się, dlaczego jego brat jest taki zirytowany. Częściowo przez obecność Lindara, to na pewno. Ciekawiło go też, co wydarzyło się z Sonią. No i oczywiście fakt, że musiał jechać do nielubianego króla, nie wiedząc nawet, po co. Zaczynało się robić zimno, a wszyscy oprócz Lindara zostali bez płaszczów czy rękawiczek. Przez ciało Eldrena przeszedł dreszcz i mag szybko otoczył się barierą cieplną. Ale Airandir nie zwracał uwagi na chłód. No tak… w Valhalli pewnie takie temperatury były normą.
     Wrócił na chwilę myślami do sytuacji sprzed kilku godzin, kiedy szybowali przez małą wioskę w środku lasu. Ludzie byli tam wychudzeni, ubrani w połatane szmaty, a ich domy były zniszczone. Airandir wtedy po raz pierwszy podczas podróży zatrzymał się i stanął na ziemi, rozglądając się. Mieszkańcy zaczęli się zbierać wokół niego, dzieci kryły się za matkami, wszyscy trzęśli się z zimna.
- Po co tu przybywacie, magowie? – wyglądający na przywódcę, ale tak samo biednie ubrany mężczyzna patrzył na nich z pogardą. – Zapłaciliśmy królowi podatki, daliśmy wszystko, co mieliśmy, czego on jeszcze chce?
- Zbliża się zima, w tych ruinach i ubraniach jej nie przetrwacie. – Airandir zignorował jego pytanie, sięgnął do sakwy i zaczął każdemu dorosłemu dawać po kilka złotych monet. – Poślecie kogoś do miasta po płaszcze.
Dzieci i nastolatkowie zaczęli podbiegać do innych magów i prosić o pieniądze. Widząc ich brudne chude twarzyczki i trzęsące się ciała żona Galdana zdjęła z siebie płaszcz i zarzuciła na szyje dwójki dzieci. Po niej zaczęli to robić wszyscy oprócz blondwłosego mężczyzny, który patrzył na to z pogardą. Odepchnął od siebie dzieci i podszedł do Eldrena.
- Co wy robicie? Musimy mieć, za co kupić jedzenie, a cała ta sytuacja opóźnia naszą podróż. Król i tak nie był zadowolony, że tak nagle zapowiadasz przyjazd, a teraz jeszcze mamy się spóźnić?
- Godzina w tą czy w drugą nic nie zmieni, a tym ludziom trzeba pomóc. – odpowiedział, ściągając swój płaszcz.
Odwrócił się w stronę swojego brata, który stał z opuszczoną głową. Nagle wszystkie obalone drzewa w pobliżu zaczęły pękać i formować się w deski. Te, posłuszne ruchom rąk Airandira, szybowały w kierunkach dziurawych ścian domów. Mężczyzna z pomocą magii naprawiał je, po czym posłał w ich kierunku po kuli cieplnej, która zagościła we wnętrzu.
- Będzie jak ognisko, ogrzewać i służyć do suszenia i pieczenia mięsa, zgaśnie dopiero początkiem wiosny, więc nie będziecie się musieli martwić o drewno. Przyślijcie mi swoich myśliwych wraz z bronią, niech ustawią się w rzędzie przede mną.
Eldren i pozostali ze zdziwieniem oglądali, jak mieszkańcy bez słowa pospiesznie wykonują jego rozkaz. Przed długowłosym magiem stanęło zaledwie dziesięciu mężczyzn pokrytych bliznami z łukami w rękach. Gdy to się stało, z jego ust zaczęły wydobywać się słowa w innym języku.. Trzymając jedną dłoń zaciśniętą w pięść, drugą po kolei dotykał łuków. Te zaczęły się pokrywać symbolami w różnych barwach – zielonym, fioletowym, granatowym. Łowcy chylili przed nim głowy w geście szacunku i podziękowania.
- Błogosławi je… - Galdan podszedł kilka kroków. – Nie mam pojęcia, co się z nim działo ,gdy był w Valhalli, ale on zdobył przychylność Duchów Istot…  przychylność Bogów…
Po skończonym obrzędzie Airandir bez słowa wzbił się w powietrze i wyruszył w dalszą drogę. Jednak po kilkunastu metrach podbiegła do niego kobieta o bardzo jasnych włosach, złapała go za rękę i ściągła w dół.
- Niech Bogowie ci wynagrodzą. – pocałowała jego dłoń, po czym uklękła i zaczęła całować jego buty. – Dziękuję w imieniu wszystkich. Jeśli jakoś mogłabym ci to wynag…
Mag zrobił krok w tył, by uciec przed jej pocałunkami, i schylił się, żeby podnieść ją z ziemi. Przyjrzał się jej. Mimo że brudna i wychudzona, z pewnością była niespotykanej urody. Mężczyzna po chwili zastanowienia zdjął z siebie swój płaszcz, ten, w którym przybył z Valhalli, jego pamiątkę, i założył go na ciało kobiety. Rękawy sięgały jej niemal do kolan, a dół wlókł się po ziemi. Po tym Airandir szybko wzbił się w powietrze i oddalił. Za nim wyruszyli inni. Mieszkańcy żegnali ich śpiewem i muzyką. Wyglądali, jakby bawili się po raz pierwszy od dawna.
     Dorożka zatrzymała się przed bramą pałacu i Eldren ocknął się. Przywitali ich strażnicy i wprowadzili do sali tronowej. Król siedział tam wraz z rodziną, otoczony przez czarodziei, sługi i doradców. W powietrzu rozbrzmiewała muzyka, rozmowy i śmiech dzieci. Jednak na widok magów wszystko umilkło.
- Jesteście, witajcie. Dobrze was widzieć. A w szczególności ciebie, Mistrzu Airandirze. Jednak się obudziłeś. – król uśmiechnął się, ale szybko z powrotem spochmurniał. – Ale mogliście mnie wcześniej uprzedzić, musiałem specjalnie odwołać dzisiejsze spotkania z urzędnikami Arionii, by mieć dla was czas.
- Witaj kr…
 - Po co chciałeś mnie widzieć? – mag nie pozwolił bratu nawet się przywitać.
~ Airandirze! Uspokój się! Nie wiem, o co ci chodzi, ale skoro tak dbasz o mój wizerunek w oczach magów w Gildii, to zadbaj też o wizerunek Gildii w oczach króla!
- Widzę, że życie w Valhalli nauczyło cię niewyparzonego języka i braku szacunku dla władzy. W pełni to rozumiem. I właśnie w tej sprawie chciałem, byś się tu stawił. Chcę wiedzieć, co sprawiło, że wyjechałeś, że wróciłeś i jak żyłeś na północy. Chcę poznać twoją historię. A by mieć pewność, że mnie nie okłamiesz, Lindar będzie czytał twoje myśli, gdy będziesz mówił.
Eldren rzucił bratu szybkie spojrzenie. Skoro MI nie chciał na ten temat opowiedzieć, to nie ma szans by… Airandir zacisnął pięści.
- Jeśli mam ci cokolwiek mówić to mamy zostać tylko my.
- Nie, mogę wyprosić sługi i doradców. No, i dzieci oczywiście. – skinął dłonią i na ten gest wspomniane osoby wyszły. – Inni mają zostać. Lindarze…
Lindar próbował ukryć swój uśmiech, ale niezbyt mu się udało. Podszedł do Radiego i bez najmniejszego wahania zatopił dłoń w jego włosach.
~ Nie interesuje mnie, czy jesteś doradcą, bratem czy kochankiem króla, następnym razem za twoją bezczelną pewność siebie sprawię, że pożałujesz momentu, w którym wybrałeś mnie na ofiarę swoich dowcipów. – mało brakowało, a król usłyszałby jak z trudem przełyka ślinę.
- No… mów. – władca rozsiadł się wygodnie.
- Więc, jak pewnie wiesz, nazywam się Airandir, jestem bratem Wielkiego Mistrza. Synem Wertyna, byłego Wielkiego Mistrza, i Derii, tajemniczo zamordowanych ponad sześćset lat temu. Wychowywałem się w Gildii do praktycznie mojego dwudziestego roku życia, dużo trenowałem, starałem się mieć jak najlepsze stopnie. Przez to, że ludzie wyśmiewali mnie przez moją inność byłem zmuszony nosić przepaskę na oku. Zawsze marzyłem, by zwiedzić północne tereny, fascynowały mnie tamtejsze zwyczaje, sposób życia i księgi mi nie wystarczały. Gdy zbliżały się moje dwudzieste urodziny, a tym samym testy na zostanie Wielkim Mistrzem, wyjechałem. Wielu Starszych od dziecka powtarzało mi, że mam ogromne szanse na zostanie nim. Nie chciałem być przywiązany do jednego miejsca, miałem też dość prześladowań i do tego doszła jeszcze śmierć rodziców. Wyruszyłem w pod osłoną nocy, kiedy wszyscy spali. Jechałem konno długo, bardzo długo, aż w końcu dotarłem do Valhalli, do królestwa Nevian.
- A jak przeprawiłeś się przez góry?
- Dzień przed wyjazdem podkułem odpowiednio konia, w stromych, bardziej niebezpiecznych miejscach, po prostu go przenosiłem za pomocą magii.
- Rozumiem… No więc, dojechałeś do Valhalli, jak cię tam przyjęli?
- Byli… bardzo wrogo nastawieni… Nazwali mnie Elrosem, Czarny Wilkiem, po części ze względu na moje czarne włosy, ale głównie, dlatego, że czarne wilki to potwory, które towarzyszom Bogom śmierci, którym się nie ufa… I zdecydowanie nie podobały im się moje oczy. Byłem pierwszym magiem, którego widzieli od tysiącleci, mieli takie prawo. Zgodzili się, bym został, ale musiałem przystać na wiele warunków. Nie mogłem używać magii, żyć w ich pobliżu, musiałem im pomagać w czasie zbiorów, polowań, w budowaniu domów… i w wojnach. Żyłem w lesie, w wykopanej przez siebie norze wyłożonej mchem. – Airandir po prostu zignorował cichy chichot Lindara. - Słowa nie opiszą jak ciężko mi było przez pierwsze lata. Chorowałem kilka razy w roku, a Nevianie stronili od pomocy. Pamiętam, jak nieraz z gorączką wygrzebywałem się w środku nocy z jamy, żeby ukraść choć odrobinę ciepłego mleka od krów.  Sam musiałem sobie szyć ubrania, sam polować na zwierzęta, by mieć co jeść i by mieć skóry. Byłem sam. Towarzyszy znalazłem sobie dopiero po czternastym roku… Nie ludzi, wilki. Pewnego dnia na polowaniu znalazłem zagryzioną wilczycę i przylegające do niej, czarne szczenięta. Nie mogłem ich tak zostawić i mimo, że sam głodowałem, zabrałem je do siebie i wychowałem. Zostałem ich przywódcą. Wszędzie za mną chodziła czwórka wilków, a wkrótce miałem watahę liczącą ponad dwadzieścia osobników. Wspólnie powiększyliśmy jamę i już zimne noce nie były przeszkodą. Polowania stały się dużo łatwiejsze. Gdy zacząłem przynosić więcej zwierzyny ludzie zaczęli darzyć mnie zaufaniem. Pozwolili mi zbudować dom wśród nich, ale odmówiłem. Nauczyli mnie lepiej szyć i oprawiać skórę. Po raz pierwszy spotkałem się z wieszczem…
- Wieszczem? Kim jest wieszcz? – król znowu przerwał Airandirowi historię.
- To osoba, która kontaktuje się z Bogami, czyli duchami Istot. Powiedział, że warto mi zaufać, bo mam serce wojownika. Kilka miesięcy później zostałem zabrany na pierwszą bitwę… Wciąż pamiętam moment, w którym po raz pierwszy zabiłem człowieka… Do tego czasu nie sądziłem nawet, ze byłbym w stanie to zrobić… Wtedy zacząłem rozumieć słowa, które usłyszałem zaraz przed wyruszeniem: „Zabij, albo zgiń.” Zabijanie jest bardzo proste… - mag mówił to wszystko z kamienną twarzą. – Bitwę wygraliśmy, a ja zmieniłem się na zawsze. Zostałem Valhallanem. Przyjęli mnie do siebie, jako sojusznika i przyjaciela. Kilka tygodni później nadszedł czas na rozpoczynające wiosnę złożenie ofiar, uczty i zabawy…
- Podobno wtedy odbywają się tam zwierzęce orgie… czy to prawda?
- Tak. – Airandir po raz pierwszy się uśmiechnął.
- Widzę, że nie muszę się pytać, czy brałeś w nich udział. – po twarzy króla ciężko było powiedzieć, czy był obrzydzony czy zafascynowany. – Kontynuuj.
- Tak przez ponad pięćset wyglądało moje życie, bitwy, uczty, polowania. Wszystko stało się niemal monotonne, ale byłem szczęśliwy. Zapomniałem, że jestem inny, że jestem magiem. Wszystko zmieniło się czterdzieści lat temu. Narodziła się Eriona, córka króla… Cóż… Nie będę króla zanudzać miłosnymi opowiastkami. Powiem tylko, że gdy tylko stała się pełnoletnia pobraliśmy się. Kochałem ją nad życie. Gdy zaszła w ciążę, poszliśmy do wieszcza, błagać, by sprawił, żeby dziecko nie narodziło się magiem. Pomodlił się do Bogów i powiedział, żebyśmy się o nic nie bali. Tej zimy narodził się chłopiec albinos, o skórze i włosach białych jak śnieg i oczach w kolorze fioletu. Maldor… Zwykły człowiek. Wyrósł na wspaniałego, młodego mężczyznę. Eriona zawsze mówiła, że jesteśmy niezwykle podobni do siebie.
- Mówiła? Co się z nią stało? – królowa odezwała się po raz pierwszy, bardzo przejęta.
- Ringeril, olbrzym z wschodniej części Valhalli, nazwany tak po znamieniu w kształcie słońca, wyzwał Nevian na wojnę… - Airandir zacisnął pięści, jego głos zaczął się załamywać. – Król wezwał do pomocy ludzi z dwóch zaprzyjaźnionych królestw… Kobiety i mężczyźni walczyli ramię w ramię… W tym Eriona i Maldor… moje wilki, moi przyjaciele… żona i syn… wszystkich zmiażdżył Ringeril… Na moich oczach…”Pokaż się magu… Czuję jak śmierdzisz mocą!” To, co się stało po tych słowach, wiem tylko z opowiadań… Podobno moje ciało pokryło się czarnymi tatuażami a wokół wirowała magia… Zabiłem go… Nie pamiętam tego. Wygraliśmy wojnę, to było najważniejsze… Ale… Ci, których straciłem… To było dla mnie zbyt wiele. Postanowiłem wrócić do Gildii, wszyscy to uszanowali. Następnego wieczoru, została przygotowana uczta pożegnalna. Od tego czasu moje pełne imie brzmi Airandir Elros Feanor Ringeril, Airandir Czarny Wilk Zabójca Słońca. Dostałem błogosławieństwo od wieszcza „Gdy będziesz potrzebował pomocy, proś Bogów”… I powróciłem. Do Gildii. Do życia jako mag.
**********
Trochę przeszłości Airandira. Co byście zrobili na jego miejscu? Zostali w Valhalli czy wrócili do Gildii? I czy oddalibyście drogą sobie rzecz potrzebującej osobie?


sobota, 30 lipca 2016

Rozdział 10.


     Środek nocy. Airandir nie mógł spać. Przeciągnął się i po raz kolejny zrobił coś, czego brat stanowczo zakazywał mu robić – wstał. Podszedł do lustra rozwijając bandaże. Chciał obejrzeć kryształ. Odrzucił ostatnie kawałki materiału pokryte resztkami zaschniętej krwi i zaczął przyglądać się swojej klatce piersiowej. Siniaki, strupy, wszystko rozchodziło się od kryształu, który delikatnie pulsował światłem w rytm bicia serca. Wcześniej tak nie robił… Wcześniej nie miał czarnych brzegów… Usiadł z powrotem na łóżku i schował twarz w dłoniach. Który to dzień… albo noc… Okna zostały zaryglowane i zasłonięte od zewnątrz na rozkaz Eldrena. Jego sypialnię rozświetlały świece. Wstał i zgasił każdą po kolei.

- Wybacz bracie, że złamię kolejny twój rozkaz, ale muszę spróbować.

Skupił się i wyciągnął przed siebie dłoń. Poczuł delikatny ból wokół kryształu, ale mimo to nie przestawał. Przed jego twarzą zaczęły się tworzyć małe, czarno-czerwone płomyczki. Airandir uśmiechnął się.

- Nie powinieneś tego robić.

Mag podskoczył. W drzwiach ukazała się oświetlona pojedynczą świeczką sylwetka kobiety.

- Musisz się tak skradać? I co ty tutaj robisz o tej porze?!... A właściwie to, jaka pora jest?

- Noc, środek nocy. Wielki Mistrz kazał mi ciebie pilnować... Ale… skoro sam już zdjąłeś bandaże… – Sonia podeszła do niego z ręcznikami pachnącymi jakimiś ziołami. – Nasączone są wywarem z kwiatu derana błękitnego. Sam sok z niego może zabić, ale to powinno przyspieszyć leczenie. – Położyła świeczkę na stoliczku przy łóżku.

- Powinno… Świetnie.

Czarodziejka podeszła i przyłożyła ręcznik do piersi maga. Mężczyzna syknął.

- Coś nie tak?

- Piecze… - popatrzył w twarz dziewczyny. – Może oddaj mi to, będę się czuł mniej niezręcznie.

- A tak, oczywiście! – odskoczyła, jakby nagle poparzyła palce. – Wielki Mistrz zakazał ci…

- Tak, wiem, ale musiałem sprawdzić, czy jeszcze mogę używać magii. I udało się.

- Rozumiem. Aaa… od jak dawna chodzisz? – przechyliła na bok głowę. – Bo tego też ci zakazał.

- Odkąd tylko się ocknąłem, każdej nocy… Mam lepsze pytania. – mag usiadł. - Kiedy Eldren przyjdzie? Od jak dawna siedzisz za drzwiami mojej sypialni? Kiedy wzejdzie słońce? I kiedy będę mógł wziąć kąpiel?

- Rano, od czterech dni, za jakieś trzy godziny i być może za dwa dni, zależy czy się otrujesz czy wyleczysz. – roześmiała się.

- Bardzo zabawne… No ale skoro mam jeszcze co najmniej dwie godziny wolnego i już jestem spokojniejszy o moją moc, to mogę się zdrzemnąć. – Położył ręcznik na stoliczku, rozłożył się na łóżku i z uśmiechem zamknął oczy. – Zamierzasz patrzeć?

Dziewczyna nie ruszała się z miejsca. Mag podniósł się na łokciach.

- Co jest?

- Miałabym… głupie pytanie. Czy… ty masz drugie oko?

     Airandir przejechał dłonią po twarzy. Był tak przyzwyczajony do opaski, że nawet jej nie zauważał. W duchu dziękował bratu, że gdy był nieprzytomny ten dbał o to, by nikt wścibski nie badał jego zdolności widzenia.

- Tak, nie wiedziałaś? – usiadł. – Wydawało mi się, że widziałaś… pierwszej nocy… - poczuł, jak rumieniec wpływa mu na twarz po przypomnieniu sobie sytuacji z Eldrenem i cieszył się, że znajduje się w cieniu.

- Widziałam prawe… chyba… nie pamiętam… byłam zbyt zdezorientowana.

- A nie słyszałaś opowieści Lindara? Ani mojego przezwiska Radi?

- Lindara? Tego blondwłosego maga? Nigdy nie zwracałam na niego uwagi. I nigdy nie słyszałam żadnych plotek o tobie… - Sonia podeszła do stoliczka. – Mogłabym je zobaczyć?

Airandir wahał się. Pamiętał, jak wszyscy wytykali go palcami. Jednak jej ufał. Powoli zdjął opaskę i nachylił się do świeczki. Włosy zakryły mu twarz.

- Jeśli chcesz…

     Dziewczyna jedną ręką odgarnęła kosmyki, drugą delikatnie chwyciła go za podbródek i pociągnęła do góry. Patrzyło na nią dwoje oczu. Zabrała dłonie i zrobiła krok do tyłu. Przestraszyła się. Jedno oko niemal czarne a drugie trupio białe. W wątłym światełku płomyka mag wyglądał jak potężne groźne zwierzę.

- Nie śmiejesz się…

- Nie… raczej boję. Proszę, włóż opaskę.

     Pospiesznie zawiązał kawałek materiału wokół głowy i położył się na boku, plecami do Sonii. Podmuch powietrza zgasił świeczkę.

- Wyjdź już. Wyjdź z domu. I powiedz Eldrenowi żeby przyszedł tak szybko jak tylko będzie mógł.

Służka skinęła głową i powoli wycofała się do drzwi.

****

     Jeszcze jeden list i gotowe. Wielki Mistrz starał się skończyć pracę jeszcze przed wschodem słońca. Jednak tym razem nie męczyło go to. Cieszył się, że Airandir zdrowieje. Usłyszał delikatne pukanie do drzwi. Wstał od biurka i podszedł do nich. Sonia? Tak wcześnie?

- Airandir ma się świetnie. Chodzi i używał dziś magii. Jego rany zagoją się najpóźniej do jutra. Myślę, że możesz już wysłać list do króla.

     Eldren zastygł w połowie ruchu. Dziewczyna była zdenerwowana na tyle, by nie przejmować się okazywaniem szacunku. Ciekawe, co przeskrobał…

- Dziękuję za informację, niezmiernie mnie to cieszy. – powiedział tonem na tyle surowym, że służka szybko się opamiętała.

     Mag wyminął ją i skierował swoje kroki do domu Airandira. Wzbił się w powietrze zanim wybełkotała przeprosiny. Słońce wciąż nie wzeszło, więc nie spotkał nikogo na swojej drodze i w kilka minut stał przed kolejnymi drzwiami. Wciągnął chłodne powietrze. Jedna myśl i już był środku.

- Słyszałem, że łamałeś moje zakazy.

- Nie spałeś?

- Spałem kilka godzin, w przeciwieństwie do ciebie. – spojrzał karcącym wzrokiem na brata bawiącego się malutkimi kulkami świetlnymi, które migotały w różnych barwach wokół jego palców.

- Cieszę się, że mogę to znowu robić.

- Jutro z rana bierzesz kąpiel, przywdziewasz wyjściowe szaty i jedziemy na audiencję do króla.

Światełka w jednej chwili zgasły, a Airandir spochmurniał.

- Czego on znowu chce? Po co ja mu jestem potrzebny?

- Nie dowiesz się jak go o to nie zapytasz, ja nie wiem… Kazał mi umówić ciebie na spotkanie jak tylko będziesz w stanie ustać…

- A więc jedziemy dzisiaj. – mag zerwał się z łóżka. – Wyślij wiadomość mentalną do jednego z jego strażników, jestem pewny, że chociaż jednego znasz osobiście. Z szatami nie będzie problemu. Z kąpielą też. – zrobił kilka kroków w stronę drzwi wyjściowych. – Idziesz ze mną?

****

     Eldren nawet nie próbował się kłócić, wiedział, że to nic nie da. Po kąpieli obydwaj zjedli śniadanie i ubrali czarne szaty zdobione złotymi pasami. W południe ruszyli w stronę Arionii. Razem z nimi Galdan, jego żona, przedstawiciele Rady i… Lindar.

~ Wciąż nie rozumiem, dlaczego? – Airandir był jeszcze bardziej poirytowany niż przedtem i nie ukrywał tego. Szybował szybko, tak szybko, że inni musieli go ścigać.

~ Lindar jest osobistym doradcą króla, musi. – Wielki Mistrz także ledwo za nim nadążał. – Pokazywanie złości tylko da mu satysfakcję.

~ Wiem, ale ja będę miał satysfakcję z tego, że dotrze do pałacu spocony i zmęczony.

     Jeszcze przed zmierzchem dotarli do miasta. Tam wsiedli do dorożki i po godzinie jazdy ujrzeli mury pałacu.
**********
Witam ponownie

czwartek, 5 maja 2016

Rozdział 9.


     Krzyk kobiety. Airandir ocknął się w jakimś lesie. Zerwał się. Znał ten głos. Zaczął biec w jego kierunku. Mijał kolejne drzewa. I kolejne. Dobiegł nad jakieś jezioro. Zaschło mu w ustach. Pochylił się i zanurzył dłonie w wodzie, by się jej napić. Odchylił głowę i wlał w siebie ciecz. Zaczął kaszleć. Co do… To nie woda! Odskoczył od jeziora, które teraz stanowiło wgłębienie wypełnione krwią. Twarz, ręce, szatę miał całe w gorzkiej, czerwonej substancji. Nagle za plecami usłyszał potężny ryk. W jego kierunku cwałowała wielka bestia pokryta srebrnymi łuskami. Nigdy takiego stworzenia nie widział. Instynkt kazał mu uciekać, ale nie zdołał uskoczyć. Było za późno. Zwierzę uderzyło w niego z całym impetem. Wbiło swoje pazury w jego ciało, a paszczą wgryzło się w klatkę piersiową. Airandir starał się walczyć. Szukał swojego miecza, ale go nie było. Podobnie jak i jego sztyletów. Pozostała magia. Posłał w stronę bestii uderzenia. Ta odskoczyła na kilka metrów i zasyczała. Plunęła na maga ogniem, ale ten zdążył podnieść barierę. Znowu usłyszał krzyk kobiety. Zaraz za nim. Odwrócił się i podszedł do jeziora. Na drugim brzegu dostrzegł biegnącą postać. Uciekała przed… tą samą bestią, która atakowała jego.

- Trzymaj się! Zaraz ci pomogę!

     Airandir wciąż trzymając barierę uniósł się nad ziemię. Zwierzę, które stało za nim, warczało i nadal pluło ogniem. Mag się tym nie przejmował i zaczął szybować w stronę kobiety. Nie zdążył. Bestia, która ją goniła, przebiła jej serce kolcem na końcu ogona i wpełzła wraz z nią do jeziora. Mężczyzna zatrzymał się pośrodku drogi. Odwrócił się. Potwór z tamtego brzegu zniknął. Airandir trochę się uspokoił. Zaczął sensownie myśleć. Zaraz, zaraz… po kolei… Jak się tu znalazł? Przetarł dłonią po klatce piersiowej. Jego kryształ był na miejscu i nie bolał. Tatuaże lśniły normalnie, mag mógł normalnie używać magii. Tak szybko się wyleczył?

     Usłyszał świst powietrza i po raz kolejny ryk bestii. Ma skrzydła… Dlaczego ich wcześniej nie zauważyłem? Była nad nim. Krążyła w powietrzu jakieś kilkadziesiąt metrów nad jego głową. Airandir wypuścił w jej kierunku silne uderzenia, ale wszystkie wyminęła. Złożyła skrzydła i zaczęła nurkować w kierunku maga. Wiem, co chcesz zrobić. Uśmiechnął się. Chcesz przebić barierę, ale ci się nie uda. Odbijesz się i wpadniesz nieprzytomna do jeziora. Zwierzę wciąż pikowało. W końcu uderzyło. Jednak nie stało się tak, jak to przewidział Airandir. Ponownie wzbiło się w powietrze i ponownie zanurkowało. Tym razem bariera nie wytrzymała. Bestia znowu chwyciła maga. Znowu przeszyła jego ciało pazurami i wbiła zęby w kryształ, próbując go wyrwać. Szamotając się, wpadli do krwi. Ciecz wypełniła usta mężczyzny. Zachłysnął się. Wstrzymał oddech. Byli kilkanaście metrów pod powierzchnią. Uderzyli o dno. Zwierzę puściło go i zaczęło płynąć w górę. Airandir próbował zrobić to samo, ale coś go powstrzymywało. Dłoń. Dłoń tej, która była zabita chwilę temu. Przed jego oczami ukazała się rozmazana twarz kobiety.  Znał ją. Pamiętał. Jak mógł zapomnieć o kimś tak dla niego ważnym. Znowu krzyk. Tym razem jego. Zamknął oczy i pozwolił, by krew wypełniła mu płuca.

****

- Airandirze?! Airandirze uspokój się! Słyszysz mnie?! – Sonia próbowała uspokoić krzyczącego półprzytomnego maga. – Przestań krzyczeć! Niech ktoś mi pomoże!

****

- Strasznie mi przykro z powodu brata. – król nawet nie patrzył w kierunku maga, wyglądał przez okienko w jego gabinecie.

- Mówiłem Waszej Wysokości, że nie powinieneś tu przyjeżdżać. – oczy Eldrena złowrogo lśniły fioletem. – A już na pewno nie z rodziną! Jak dzieci mają mieć spokojne pierwsze lata życia, jeśli własny ojciec zapewnił im taki widok?!

- Trochę szacunku! Wiesz, do kogo się zwracasz?!

- Doskonale wiem! – warknął mag, zaciskając pięści. Miał ochotę obrzucić obelgami tego zwykłego, śmiertelnego człowieka. Niczym mu nie dorównywał.

- Dymitrze! Wielki Mistrzu! Uspokójcie się! Dzieci się boją. – królowa starała się opanować sytuację.  – Mało strachu przeżyły tydzień temu?!

- Masz rację Pani… Wybacz… - Eldren skłonił się. Lepiej będzie, jak ugryzę się w język, bo nic tu nie wskóram. Szacunek do króla jest nakazywany magom od tysiącleci. I ja tego nie zmienię… Był zmęczony. Bardzo… Myślami wrócił do Airandira. Obudzi się czy nie? Dlaczego to wszystko się stało? Przypomniał mu się ten straszny widok.  Przypomniał mu się zgrzytający dźwięk ocierających się o siebie połamanych żeber, gdy podnosił ciało brata. Krew, która kapała z jego ran i która wsiąkła w jego szatę. I jej zapach. Pęknięty kryształ, którego brzegi stały się czarne. Krzyk przerażonego tłumu i piski dzieci króla… Jego rozmyślenia przerwał sługa pospiesznie niosący jakiś list.

- Proszę Waszej Wysokości, z dworu.

Król pochwycił zwiniętą kartkę, przełamał pieczęć i pospiesznie zaczął czytać. Po chwili, z pobladłą twarzą orzekł:

- Mój brat, który przez tyle lat współwładał ze mną tym krajem, Wielki Herion, nie żyje. Zmarł we śnie.

     Królowa i dzieci zaczęły szlochać. Dymitr zgniótł papier w ręce i szepnął coś do sługi. Eldren stał jakby wryty w ziemię. Wciąż pamiętał, jak czytał list w sprawie zbudowania statku. Trudno byłoby zapomnieć, przecież tego samego wieczora Airandir powrócił do Gildii. Airandir… Znowu wrócił myślami do niego. Skupił się i wsłuchał się w bicie jego serca. Było szybsze niż zwykle. Nic dziwnego, jego organizm walczy o przetrwanie… I dobrze. Dobrze, że wciąż walczy.

- Chce rozmawiać z twoim bratem jak tylko będzie w stanie ustać. Zrozumiano?

- Tak, królu Dymitrze. – mag odpowiedział, myślami wciąż będąc gdzieś indziej.

- Doskonale. – władca klasnął w dłonie i wokół niego pojawiła się grupka mężczyzn odzianych w białe zbroje. – Ja wracam z rodziną do zamku, już posłałem sługę po karocę. Muszę ogłosić żałobę i poprowadzić pogrzeb Heriona. Widzimy się wkrótce, o ile Airandir przeżyje. Do widzenia, Wielki Mistrzu.

- Do widzenia. – Eldren powoli wracał na ziemię. Chciał zapytać króla, po co chciałby rozmawiać z jego bratem, ale już nie zdążył. Po chwili usłyszał dźwięk bata i pospiesznie odjeżdżającej karocy. Nawet nie zauważyłem, kiedy wyszli. Z rozbawieniem wyjrzał przez okno. I nagle usłyszał krzyk. Zerwał się i pełen niepokoju wybiegł z gabinetu. Gdy tylko jego stopy dotknęły trawy wzbił się w powietrze. Leciał w kierunku domu Airandira. Kilka sekund później dołączył do niego Galdan. Nie marnowali czasu na powitanie. Ich myśli dobiegły prośby Sonii o pomoc. Wtedy jeszcze przyspieszyli. Gdy tylko przekroczyli próg domu i krzyk i prośby ustały. Weszli do sypialni. Sonia tuliła do siebie trzęsącego się Airandira. Na bandażach wciąż na nowo pojawiała się świeża krew. Po twarzy maga spływały krople potu, które dziewczyna z troską ocierała. Eldren i Galdan podeszli do nich.

- Odsuń się.

     Niechętnie odeszła od mężczyzny. Magowie złożyli ręce na jego piersi i posłali moc uzdrawiającą. Kolejny raz. Codziennie po kilka razy uwalniali to, co zdołali zgromadzić w ciągu kilku godzin. Byli strasznie osłabieni, ale teraz już wiedzieli, że nie robili tego na marne. Moc starszego maga skończyła się. Wspierając się o Sonię odszedł od łóżka i usiadł na małym krześle. Obserwował, jak Wielki Mistrz, trzęsąc się, klęka.

- Eldrenie… nie przesadź.

- Tym razem się uda… Tym razem już się uleczy…

- Nie masz już mocy.

- Mam.

- Obydwaj jesteście tak samo uparci. – Galdan machnął ręką.

- Tak, tylko mój brat ma trochę więcej pokory. – Airandir słabo się uśmiechnął. – Dobrze jest być znów żywym.
**********
 
Gdyby Airandir nie miał takiego brata już dawno by go z nami nie było. Biedak, dopiero co zaczął z powrotem mówić, a już będzie miał króla na głowie :/

środa, 27 kwietnia 2016

Rozdział 8.


     Przed Airandirem stanęło czterech mężczyzn. Byli opaleni, ciemne włosy mieli rozjaśnione słońcem. Patrzyli po sobie niepewnie. Najwyraźniej Zuru to miasto leżące na południu. Ugiął nogi w kolanach, prawą cofnął do tyłu, żeby stabilniej stać, dłonie uniósł na wysokość twarzy. Skupił się i przed nim pojawiła się ledwo widoczna, błyskająca czerwienią bariera. Proszę, możecie zaczynać. Mag, wyglądający na najmłodszego z nich, uderzył pociskiem ogniowym, później powietrznym i znowu ogniowym. Airandir zdziwił się. Jeśli wszystkie wasze uderzenia będą takie, to bez problemu przejdę ten test… Jednak szybko siebie skarcił, bo przecież później ataki są łączone i zadawane przez coraz silniejszych magów. Kolejny pocisk zaskoczył go, ale bariera utrzymała się bez najmniejszego problemu. Nadszedł kolejny i kolejny. Wszystkie były słabe, nawet ten ostateczny, wspólny. Po skończonym natarciu magowie skłonili się i spojrzeli w kierunku Wielkiego Mistrza.

- Dziękuję za udział w teście, możecie odejść. Wzywam przedstawicieli miasta…

****

     Eldren wzywał kolejno coraz silniejszych magów. Mimo, że bariera jego brata stała nienaruszona, był niespokojny. Chodził tam i z powrotem, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Zazdrościł królowi spokoju, z jakim to wszystko oglądał. Siedział rozparty na jedwabnym, miękkim siedzisku, które zostało przygotowane specjalnie na jego przyjazd. Co chwilę szeptał coś z uśmiechem do swojej żony, przez co promieniała. Ich dzieci bawiły się, ścigając się nawzajem wokół swoich rodziców. Widzę, że nie bardzo was to wszystko interesuje… Eldren w końcu usiadł obok króla.

- Nic ciekawego się nie dzieje…- władca jakby usłyszał jego myśli. - Ale i tak dobrze było wyjechać z zamku, a nie jak Herion siedzieć cały dzień w komnatach i zajmować się papierkami. Skoro nie sprawdzacie już swojej mocy, skąd wiesz, że to są silni przedstawiciele danej Gildii?

- To są starsi magowie, każdy z nich ma co najmniej sześćset lat, a więc ich ostatnie testy się odbyły.

- A skąd wiesz, że jedni z najsilniejszych?

- Każdy Wielki Mistrz wie, jacy są najsilniejsi magowie w jego Gildii. Dla bezpieczeństwa…

- A kto jest najsilniejszym ze wszystkich?

- Ja… - Eldren wahał się przez chwilę, pytania króla go zastanawiały. – Możliwe, że jeszcze mój brat. Na ostatnim teście byliśmy sobie równi, walczyliśmy bardzo długo, dniami i nocami, dopóki nasza moc się zupełnie nie wyczerpała, ale żaden z nas nie wygrał. Aż dziw bierze, bo nigdy coś takiego się nie zdarzyło… A przynajmniej nie w ciągu ostatnich trzech tysiącleci… I wtedy obydwaj byliśmy słabsi od wielu magów… Nie jest pewne, czy nasza moc jest dalej taka sama.

- Czy jest możliwe, by moc maga rosła dalej po dwudziestym piątym roku życia?

- Wszystko zależy od jego pochodzenia, od tego, jak dużo mają w sobie czystej krwi. Im więcej, tym większe takie prawdopodobieństwo.

- To dlaczego nie robiliście testów tym… bliższym czystej linii?

- Przeważnie ich moc rosła minimalnie.

- A jak było z tobą?

- Ja jestem magiem czystej krwi, takim jak ja moc rośnie… bardzo długo… – zaczął nabierać podejrzeń. – To dosyć skomplikowane… Z całym szacunkiem, dlaczego Wasza Wysokość o to pyta?

- Ciekawy jestem. – król się uśmiechnął. – Moi poprzednicy trochę… zaniedbywali sprawy Gildii. Najwyższy czas to zmienić.

Ta odpowiedź trochę go uspokoiła. Rozluźnił się. Jednak nie na długo. Poczuł wibrację dochodzącą od bariery Airandira. Zerwał się z siedziska i wzbił się w powietrze.

~Bracie!

~Co się tak unosisz? Wszystko jest w porządku.

     Eldren opadł z powrotem na ziemię. Król i jego rodzina patrzyli na niego rozbawionym spojrzeniem. Tak, bardzo zabawnie to musi dla was, ludzi, wyglądać, kiedy mag wyrwie się nagle w powietrze… Nie macie pojęcia, co on potrafi wyczuć… Wielki Mistrz odesłał kolejną trójkę przeciwników. Wciągnął powietrze i przez chwilę się zawahał.

- Wzywam przedstawicieli Gildii miasta Arionia!

****

     Airandir klął pod nosem. Nic nie było w porządku. Słaby ból, który pojawił się kilka chwil temu, teraz niesamowicie mu doskwierał. Mag miał wrażenie, że jego kryształ zaraz eksploduje. Pot spływał mu z twarzy, ręce i nogi trzęsły się. Przed nim stanęli Galdan, jego przyjaciel oraz Lindar. No cudnie… Komuś tu widzę mocy przyrosło… Airandir resztkami sił spiął się i wzmocnił barierę. Ból objął całe jego ciało. Zaczął mieć mroczki przed oczami. Zdjął opaskę, by lepiej widzieć, ale niewiele to pomogło. Zobaczył zmartwienie na twarzy swojego byłego mentora. Magowie przyjęli pozycję do ataku.

- W końcu mam zaszczyt się z tobą zmierzyć! O Wielki Radi Pogromco czy tam inny Zabójco Słońca! – Lindar szeroko się uśmiechał. – Pozwól, że je dla ciebie wskrzeszę, byś mógł pokazać wszystkim swoją moc!

     Wypuścił trzy potężne ogniste uderzenia, jedno po drugim tak, by faktycznie wyglądały jak słońce. Airandir usłyszał cichy dźwięk pękającego szkła i myśląc, że to jego bariera, jeszcze ją wzmocnił. Lecz dźwięk nie ustawał. Pewnie teraz jeszcze moje uszy odmawiają mi posłuszeństwa…  Drugi atakował Galdan. Jednak jego uderzenia były słabsze od tych Lindara i to dużo słabsze. Robił to specjalnie. Troszczył się o byłego ucznia, dawał mu odsapnąć.

~ Dziękuję… mistrzu.

~ Trzymaj się, jeszcze chwilę i będzie po wszystkim.

     Nadeszły kolejne trzy. Dźwięk pękającego szkła stał się głośniejszy. Nozdrza Airandira uderzył, jakże znany mu przez te sześćset lat, zapach świeżej krwi. Już wiedział, skąd dochodził dźwięk. Tuż przed ostatecznym atakiem spojrzał w stronę brata.

~ Broń rodzinę królewską.

     Eldren zerwał się i wzniósł barierę. Rozległ się niesamowity huk. Nastała światłość.  Magowie na widowni pospiesznie zaczęli osłaniać siebie i innych. Dzieci i żona króla krzyczały, sam władca był przerażony. Wszyscy widzieli, jak czerwone płomienie uciekają z klatki piersiowej testowanego i uderzają w stworzone bariery i jak większość z nich zaczyna się załamywać.

     Wielki Mistrz wiedział, że kryształ Airandira pękł. I wiedział, że jeśli dopuści do uwolnienia się całej mocy zgromadzonej przez te sześćset lat to nikt ze zgromadzonych tego nie przeżyje. Nawet on. Wziął głęboki oddech. Nie było czasu na panikę. Skupił się i najpierw stworzył tarczę broniącą wszystkich. Później odizolował swojego brata. Wzbił się w powietrze i powoli zbliżał się do niego, zmniejszając i wzmacniając barierę wokół niego, zamykając go w kuli. Nagle jego uszu doszedł krzyk. Krzyk wcześniej zagłuszany przez wybuch mocy. Krzyk pełen bólu i strachu. W tym momencie Eldren przeraził się. On może nie przeżyć. Ta myśl sprawiła, że zaczął działać szybciej. Jeszcze kilkadziesiąt metrów… Kilkanaście… Dostrzegł sylwetkę brata. Już nie krzyczał. Leżał w bezruchu na ziemi. Moc wciąż szybko z niego uciekała. Nie wiem, co robić… Nie wiem, jak to zatrzymać… Ale muszę to zatrzymać… Nie pozwolę mu przecież umrzeć. Stworzył małą barierę tylko wokół płomieni i klatki piersiowej. Zmniejszał ją dopóki się całkowicie nie pokryła z ciałem. Wtedy podbiegł do Airandira i wpuścił w nią całą swoją resztkę mocy uformowanej w siłę uzdrawiającą. Huk ustał i wraz z nim światłość. I oczom wszystkich ukazał się potworny widok. Rozpruta klatka piersiowa, krew wypływająca z oczu, uszu i ust Airandira. Jego tatuaże gwałtownie zmieniały kolor z czarnego na czerwony, aż w końcu znikły. Kryształ był jakby wyrwany z ciała, jego brzegi cały czas ciemniały. Eldren był w stanie dostrzec pod nim serce brata. Wciąż bijące serce.
**********
Mały wielki powrót :) strasznie przepraszam za tak długą przerwę :/ co sądzicie o rozdziale?

sobota, 27 lutego 2016

I LBA

Dostałam nominację od Mdzii L (http://destructionisclose.blogspot.com/ <- jej blog, polecam ^^)

1. Do jakiej chodzisz szkoły i na jakim profilu jesteś?
Liceum, mat-fiz-ang ;_;

2. Masz ulubiony zespół/wokalistę? Jeśli tak to dlaczego?
Ciężko wybrać :/ Hunter i Powerwolf, chyba te dwa... a dlaczego? najbardziej krew mi przyspiesza gdy ich słucham.
 
3. Skąd pomysł na takiego bloga?
Koleżanka mnie dręczyła, że nie ma co czytać i po tym, jak powiedziałam jej o kilku moich pomysłach, przekonała mnie do pisania ^^
 
4. Co sądzisz o moim blogu?
Bardzo ciekawy , ale rozdziały za krótkie :/

5. Jakie masz wady i zalety?
Zalety: raczej pomocna, uczę się na błędach i pracowita (jak już się za coś wezmę ;p). Wady: wstydliwa, niezbyt pewna siebie i zbyt ufna.

Dziękuję za nominację, sama nie nominuję nikogo ^^

wtorek, 23 lutego 2016

Rozdział 7.


     Airandira obudziły hałasy w salonie. Ktoś coś upuścił. Coś ciężkiego i metalowego. Co do..? Skupił się i rozpoznał ciche kroki Sonii. Próbowała go nie zbudzić, ale najwyraźniej jej nie wyszło. Przetarł oczy, wciągnął powietrze i energicznie wstał. Przyciągnął się i wyszedł z sypialni. Ze zdziwieniem zobaczył dziewczynę utrzymującą w powietrzu część czarnej zbroi. Bodajże naramiennik.

- Witaj Soniu.

- Witaj Mistrzu Airandirze. – skłoniła się. – Wybacz, że cię zbudziłam. Dopiero słońce wzeszło.

- Już nie takie „dopiero”, lato się skończyło i świt nadchodzi coraz później.

     Dziewczyna skrzywiła się, zamknęła oczy i ręką wskazała za zbroję wiszącą na specjalnym stojaku. Naramiennik poszybował za jej dłonią i zawisł na swoim miejscu.

- Nie wiedziałem, że potrafisz unosić przedmioty magią.

- Nie do końca… Gdybym potrafiła, jeszcze byś spał…

- Mimo wszystko, jak na czarodziejkę to sporo. Co to za zbroja?

- Wielki Mistrz kazał mi ją ci przynieść, mówił, że powinieneś ją rozpoznać. Masz ją mieć na sobie w czasie testu. Brakuje jeszcze nagolenic i rękawic, zaraz je przyniosę.

     Podszedł do stojaka i przyjrzał się zbroi. Czarna, wykończona kolcami. Na środku napierśnika miała wycięcie i rozchodzące się od niego, ciemnoszare malunki. Teraz sobie przypomniał. To jego zbroja. Sam ją zrobił. Wiele nocy poświęcił, by malunki były w stanie lśnić razem z kryształem Był pierwszym, który wymyślił farbę z drobinkami kryształów przenoszących światło. Miał ją na sobie podczas turniejów na dworze królewskim i na swoim ostatnim teście. Dbał o nią tak, jak i dbał o swój miecz. Każde zadraśnięcie od razu naprawiał, polerował. Z utęsknieniem by ją teraz założył, był jednak jeden problem. Po tylu latach ta zbroja nie miała prawa być na niego dobra.

- Nie musisz ich przynosić.

- A-ale dlaczego?

- Za gruby na nią jestem. – Airandir uśmiechnął się. – Nie wcisnę się w nią. Na test pójdę w samych szatach, może założyłbym rękawice, ale w sumie byłoby to bez sensu, skoro mam walczyć magią, a nie mieczem.

- Mam ją odnieść?

- Nie, zostaw ją. Zbyt wiele miesięcy poświęciłem, by teraz miała pójść w odstawkę. Dopasuję ją z powrotem do swojego rozmiaru. Nagolenice i rękawice przyniosę sobie sam po teście. Powiesz mi, gdzie są?

- W domu Wielkiego Mistrza.

- Dziękuję… Zjem dzisiaj śniadanie? Raczej by się przydało. – mrugnął do dziewczyny.

     Sonia wybiegła z domu. Ona chyba naprawdę lubi biegać… Airandir chwilę spoglądał za nią przez okno, po czym rozejrzał się po okolicy. Kilkoro dzieci szybowało nad ziemią w różnych kierunkach, ganiając pożółkłe liście. Dwie kobiety siedziały na ławeczce niedaleko nich rozmawiając i co chwilę zerkając na nie. Pewnie matki. Wyglądały na spokojne, biorąc pod uwagę to, że za kilka godzin rozpocznie się niebezpieczny test. No tak… przecież ani ich dzieci, ani one nie będą musiały brać w nim udziału. Prawdopodobnie. Przyjrzał się jednej z nich, wyglądała znajomo. To ta sama kobieta, która odciągnęła od niego Galdana tydzień temu. Jego żona. Z nią pewnie mógłbym walczyć… Raczej jest silna, skoro to małżonka maga, który uczył wojażki. Nagle jego uwagę przykuła czarna postać, pospiesznie snująca w kierunku wschodniej bramy. Eldren miał niezadowolony wyraz twarzy. Przystanął i spojrzał w górę.

~ Airandirze!

~ Eldren? – usłyszał wołanie brata. - Coś jest nie tak?

~ Nie spodoba ci się ta wiadomość… Król będzie obserwował test.

~ Nie mam ochoty na żarty…

~ Zobacz sam. – przesłał obraz karocy zdobionej złotymi ornamentami i grupki magów odzianych w białe szaty i zbroje, strażników rodziny królewskiej. Airandir w oddali zobaczył niewyraźne zarysy postaci pędzących na koniach. Ten widok bardziej go zaciekawił.

~ To moi przeciwnicy?

~ Tak. – obraz zniknął. – Lepiej się czujesz?

~ Dużo lepiej, dziękuję za troskę. Gdy słońce będzie szczytować zjawię się na Arenie.

~ Dobrze. Muszę się zająć gośćmi.

     Głos Eldrena stał się niewyraźny. Airandir przestał się wsłuchiwać i odszedł od okna. Miał nieco ponad dwie godziny na przygotowanie się. Stanął na środku pokoju i spojrzał na swoje dłonie. Skupił się. Próbował sprawić, by z jego palców buchnęły płomienie. Nagle jego skroń i pierś przeszył ból. Skulił się. Niech to szlag! Zacisnął zęby. Usłyszał pukanie i w drzwiach stanęła Sonia.

- Widzę, że się rozgościłaś! Już nawet nie czekasz na pozwolenie! – warknął. Przestraszona dziewczyna zaczęła mamrotać jakieś przeprosiny. Airandir się opamiętał. – Nie… To ja przepraszam. – skrzywił się. – Znowu spróbowałem. I znowu nie wyszło. Oczywiście, że możesz wchodzić bez pozwolenia. – dziewczyna rozpromieniła się.

     Odebrał od niej tackę i zaprosił do środka. W rękach miała jeszcze małe zawiniątko i przez ramie przewieszoną ciemnobrązową szatę. Weszła do salonu i położyła ją na krześle.

- Co jest w zawiniątku? – zapytał, przebierając się.

- Zioła, które pomogą ci w skupieniu i ewentualnym bólu. – Sonia przygotowała śniadanie i zajęła się robieniem naparu.

- Nie otrujesz mnie? – zaczął przeżuwać chleb. – Znasz się na tym?

- Każdy w mojej rodzinie się na tym zna. – kąciki jej ust się delikatnie uniosły. – Nie masz się czego bać.

- Rozumiem… – szeroko się uśmiechnął. - A przypomnisz mi moment, od którego jesteś ze mną na „ty”?

****

 

     Eldren wzbił się w powietrze i szybował w kierunku bramy. Musiał się pośpieszyć. Król życzy sobie osobistego przywitania. Wiadomość, że Airandir lepiej się czuje trochę go uspokoiła, ale wciąż martwił się, skąd to wszystko się wzięło. Spędził pół wczorajszej nocy na czytaniu starych książek i jedyne, co znalazł, to przedarta kartka, na której było coś napisane o blokadzie wywołanej przez jakieś stworzenie. Ale to nie było to samo. Miał tylko nadzieję, że to, na co cierpiał jego brat, było chwilowe.

     Doleciał do wrót w idealnym momencie. Akurat karoca zatrzymała się przed bramą. Poprawił szatę i przybrał uśmiech na twarz. Wizyty królów zawsze z jakiegoś powodu go stresowały, zwłaszcza te niespodziewane. Nigdy nie przyjeżdżali na testy… W końcu jeden zainteresował się życiem Gildii? Wyszedł za bramę. Jeden z magów odzianych w białe zbroje otworzył drzwiczki. Po małych złotych schodkach zaczął powoli schodzić mężczyzna w średnim wieku. Ubrany był w długą czerwoną tunikę w złote ornamenty przepasaną skórzanym pasem. Na głowie miał koronę. Jego twarz powoli zaczęły pokrywać zmarszczki, a ciemne włosy i bródka przeplatać się z siwymi pasemkami, ale zielone oczy wciąż tryskały życiem. Za nim wyskoczyły dwie dziewczynki odziane w błękitne suknie, zaraz za nimi wyszła ciężarna małżonka króla, niosąc na rękach może dwuletniego synka.

- Witaj Wielki Mistrzu Eldrenie. – pochylił głowę.

- Witam w Gildii królu Dymitrze. – mag skłonił się. – Prosiłem, by rodzina Waszej Wysokości pozostała w zamku, to nie będzie bezpieczne.

- Moje dziewczynki mnie uprosiły. Strażnicy nas obronią, prawda maluchy? – dzieci zaczęły się śmiać i klaskać w ręce.

     Eldren z trudem utrzymywał uśmiech na twarzy. Miał ochotę wygarnąć królowi nieroztropność i głupotę, ale stwierdził, że lepiej zostawi to dla siebie. Słońce za niedługo będzie szczytowało. Poprowadził rodzinę królewską i strażników ku rozpadającej się Arenie, tam, gdzie on sam będzie obserwował zdarzenia.

- Z jakiej okazji będziecie walczyć? Jakiś turniej?

- Nie do końca… - Nawet nie raczyłeś się dowiedzieć, po co tu przejeżdżasz… - Odbędzie się test siły maga.

- Nie słyszałem o czymś takim.

- Bo już ich nie robimy. Mag, który będzie dzisiaj testowany, po prostu nie podszedł do niego, gdy miał dwadzieścia pięć lat, gdy siła kryształu teoretycznie przestaje intensywnie rosnąć.

- Dlaczego?

- Wyjechał. Dotarliśmy. – Eldren uciął temat i wskazał rodzinie siedziska.

     Na miejscu zebrała się już większość mężczyzn Gildii, kobiety rzadko kiedy interesowały się testami, a dzieciom nawet się o nich nie mówiono.

­~ Airandirze jesteś już?

~ Już jestem blisko.

~ Dobrze. Zmienię trochę zasady.

~ Ze względu na mój „problem”, prawda?

~ Tak, nie przejmuj się.

     Gdy Wielki Mistrz zobaczył postać brata stojącą na środku Areny, uniósł się w powietrze i użył magii, by wzmocnić swój głos. Mówił, rozglądając się wokół i sprawdzając, czy wszyscy przeciwnicy się zjawili.

- Serdecznie witam wszystkich zgromadzonych na teście, który odbywa się po raz pierwszy od pięciuset lat! Jednak ten będzie się trochę różnił od ostatnich. Kilku silnych magów z danej Gildii będzie posyłać trzy swoje najsilniejsze uderzenia w stronę bariery testowanego, najpierw z osobna, potem zjednoczeni. Jeśli ta się utrzyma, na ich miejsce wejdzie inna trójka silniejszych magów. I tak będzie póki bariera nie upadnie lub póki nie zmienię zasad. Czy to jasne?!

     Na widowni podniósł się rumor. Wszyscy magowie zakrzyknęli. Airandira przeszedł dreszcz. Zaraz się zacznie.

- A więc wzywam przedstawicieli Gildii miasta Zuro!

**********
 
 
Test się rozpoczął i Airandir znowu czuje się jak niepewny osiemnastolatek, a w dodatku wszystko obserwuje król ;) Po co przyjechał? Może z tą wizytą związane są jakieś jego plany?