czwartek, 4 sierpnia 2016

Rozdział 11.


     Eldren siedział w dorożce obok brata. Airandir był od niego odwrócony plecami, ręce miał skrzyżowane na piersi i obserwował w milczeniu mijane domu. Reszta magów jechała osobno. Droga do pałacu dłużyła się, a fakt, że rozmowa w ogóle się nie kleiła, tylko pogarszał sprawę. Wielki Mistrz zastanawiał się, dlaczego jego brat jest taki zirytowany. Częściowo przez obecność Lindara, to na pewno. Ciekawiło go też, co wydarzyło się z Sonią. No i oczywiście fakt, że musiał jechać do nielubianego króla, nie wiedząc nawet, po co. Zaczynało się robić zimno, a wszyscy oprócz Lindara zostali bez płaszczów czy rękawiczek. Przez ciało Eldrena przeszedł dreszcz i mag szybko otoczył się barierą cieplną. Ale Airandir nie zwracał uwagi na chłód. No tak… w Valhalli pewnie takie temperatury były normą.
     Wrócił na chwilę myślami do sytuacji sprzed kilku godzin, kiedy szybowali przez małą wioskę w środku lasu. Ludzie byli tam wychudzeni, ubrani w połatane szmaty, a ich domy były zniszczone. Airandir wtedy po raz pierwszy podczas podróży zatrzymał się i stanął na ziemi, rozglądając się. Mieszkańcy zaczęli się zbierać wokół niego, dzieci kryły się za matkami, wszyscy trzęśli się z zimna.
- Po co tu przybywacie, magowie? – wyglądający na przywódcę, ale tak samo biednie ubrany mężczyzna patrzył na nich z pogardą. – Zapłaciliśmy królowi podatki, daliśmy wszystko, co mieliśmy, czego on jeszcze chce?
- Zbliża się zima, w tych ruinach i ubraniach jej nie przetrwacie. – Airandir zignorował jego pytanie, sięgnął do sakwy i zaczął każdemu dorosłemu dawać po kilka złotych monet. – Poślecie kogoś do miasta po płaszcze.
Dzieci i nastolatkowie zaczęli podbiegać do innych magów i prosić o pieniądze. Widząc ich brudne chude twarzyczki i trzęsące się ciała żona Galdana zdjęła z siebie płaszcz i zarzuciła na szyje dwójki dzieci. Po niej zaczęli to robić wszyscy oprócz blondwłosego mężczyzny, który patrzył na to z pogardą. Odepchnął od siebie dzieci i podszedł do Eldrena.
- Co wy robicie? Musimy mieć, za co kupić jedzenie, a cała ta sytuacja opóźnia naszą podróż. Król i tak nie był zadowolony, że tak nagle zapowiadasz przyjazd, a teraz jeszcze mamy się spóźnić?
- Godzina w tą czy w drugą nic nie zmieni, a tym ludziom trzeba pomóc. – odpowiedział, ściągając swój płaszcz.
Odwrócił się w stronę swojego brata, który stał z opuszczoną głową. Nagle wszystkie obalone drzewa w pobliżu zaczęły pękać i formować się w deski. Te, posłuszne ruchom rąk Airandira, szybowały w kierunkach dziurawych ścian domów. Mężczyzna z pomocą magii naprawiał je, po czym posłał w ich kierunku po kuli cieplnej, która zagościła we wnętrzu.
- Będzie jak ognisko, ogrzewać i służyć do suszenia i pieczenia mięsa, zgaśnie dopiero początkiem wiosny, więc nie będziecie się musieli martwić o drewno. Przyślijcie mi swoich myśliwych wraz z bronią, niech ustawią się w rzędzie przede mną.
Eldren i pozostali ze zdziwieniem oglądali, jak mieszkańcy bez słowa pospiesznie wykonują jego rozkaz. Przed długowłosym magiem stanęło zaledwie dziesięciu mężczyzn pokrytych bliznami z łukami w rękach. Gdy to się stało, z jego ust zaczęły wydobywać się słowa w innym języku.. Trzymając jedną dłoń zaciśniętą w pięść, drugą po kolei dotykał łuków. Te zaczęły się pokrywać symbolami w różnych barwach – zielonym, fioletowym, granatowym. Łowcy chylili przed nim głowy w geście szacunku i podziękowania.
- Błogosławi je… - Galdan podszedł kilka kroków. – Nie mam pojęcia, co się z nim działo ,gdy był w Valhalli, ale on zdobył przychylność Duchów Istot…  przychylność Bogów…
Po skończonym obrzędzie Airandir bez słowa wzbił się w powietrze i wyruszył w dalszą drogę. Jednak po kilkunastu metrach podbiegła do niego kobieta o bardzo jasnych włosach, złapała go za rękę i ściągła w dół.
- Niech Bogowie ci wynagrodzą. – pocałowała jego dłoń, po czym uklękła i zaczęła całować jego buty. – Dziękuję w imieniu wszystkich. Jeśli jakoś mogłabym ci to wynag…
Mag zrobił krok w tył, by uciec przed jej pocałunkami, i schylił się, żeby podnieść ją z ziemi. Przyjrzał się jej. Mimo że brudna i wychudzona, z pewnością była niespotykanej urody. Mężczyzna po chwili zastanowienia zdjął z siebie swój płaszcz, ten, w którym przybył z Valhalli, jego pamiątkę, i założył go na ciało kobiety. Rękawy sięgały jej niemal do kolan, a dół wlókł się po ziemi. Po tym Airandir szybko wzbił się w powietrze i oddalił. Za nim wyruszyli inni. Mieszkańcy żegnali ich śpiewem i muzyką. Wyglądali, jakby bawili się po raz pierwszy od dawna.
     Dorożka zatrzymała się przed bramą pałacu i Eldren ocknął się. Przywitali ich strażnicy i wprowadzili do sali tronowej. Król siedział tam wraz z rodziną, otoczony przez czarodziei, sługi i doradców. W powietrzu rozbrzmiewała muzyka, rozmowy i śmiech dzieci. Jednak na widok magów wszystko umilkło.
- Jesteście, witajcie. Dobrze was widzieć. A w szczególności ciebie, Mistrzu Airandirze. Jednak się obudziłeś. – król uśmiechnął się, ale szybko z powrotem spochmurniał. – Ale mogliście mnie wcześniej uprzedzić, musiałem specjalnie odwołać dzisiejsze spotkania z urzędnikami Arionii, by mieć dla was czas.
- Witaj kr…
 - Po co chciałeś mnie widzieć? – mag nie pozwolił bratu nawet się przywitać.
~ Airandirze! Uspokój się! Nie wiem, o co ci chodzi, ale skoro tak dbasz o mój wizerunek w oczach magów w Gildii, to zadbaj też o wizerunek Gildii w oczach króla!
- Widzę, że życie w Valhalli nauczyło cię niewyparzonego języka i braku szacunku dla władzy. W pełni to rozumiem. I właśnie w tej sprawie chciałem, byś się tu stawił. Chcę wiedzieć, co sprawiło, że wyjechałeś, że wróciłeś i jak żyłeś na północy. Chcę poznać twoją historię. A by mieć pewność, że mnie nie okłamiesz, Lindar będzie czytał twoje myśli, gdy będziesz mówił.
Eldren rzucił bratu szybkie spojrzenie. Skoro MI nie chciał na ten temat opowiedzieć, to nie ma szans by… Airandir zacisnął pięści.
- Jeśli mam ci cokolwiek mówić to mamy zostać tylko my.
- Nie, mogę wyprosić sługi i doradców. No, i dzieci oczywiście. – skinął dłonią i na ten gest wspomniane osoby wyszły. – Inni mają zostać. Lindarze…
Lindar próbował ukryć swój uśmiech, ale niezbyt mu się udało. Podszedł do Radiego i bez najmniejszego wahania zatopił dłoń w jego włosach.
~ Nie interesuje mnie, czy jesteś doradcą, bratem czy kochankiem króla, następnym razem za twoją bezczelną pewność siebie sprawię, że pożałujesz momentu, w którym wybrałeś mnie na ofiarę swoich dowcipów. – mało brakowało, a król usłyszałby jak z trudem przełyka ślinę.
- No… mów. – władca rozsiadł się wygodnie.
- Więc, jak pewnie wiesz, nazywam się Airandir, jestem bratem Wielkiego Mistrza. Synem Wertyna, byłego Wielkiego Mistrza, i Derii, tajemniczo zamordowanych ponad sześćset lat temu. Wychowywałem się w Gildii do praktycznie mojego dwudziestego roku życia, dużo trenowałem, starałem się mieć jak najlepsze stopnie. Przez to, że ludzie wyśmiewali mnie przez moją inność byłem zmuszony nosić przepaskę na oku. Zawsze marzyłem, by zwiedzić północne tereny, fascynowały mnie tamtejsze zwyczaje, sposób życia i księgi mi nie wystarczały. Gdy zbliżały się moje dwudzieste urodziny, a tym samym testy na zostanie Wielkim Mistrzem, wyjechałem. Wielu Starszych od dziecka powtarzało mi, że mam ogromne szanse na zostanie nim. Nie chciałem być przywiązany do jednego miejsca, miałem też dość prześladowań i do tego doszła jeszcze śmierć rodziców. Wyruszyłem w pod osłoną nocy, kiedy wszyscy spali. Jechałem konno długo, bardzo długo, aż w końcu dotarłem do Valhalli, do królestwa Nevian.
- A jak przeprawiłeś się przez góry?
- Dzień przed wyjazdem podkułem odpowiednio konia, w stromych, bardziej niebezpiecznych miejscach, po prostu go przenosiłem za pomocą magii.
- Rozumiem… No więc, dojechałeś do Valhalli, jak cię tam przyjęli?
- Byli… bardzo wrogo nastawieni… Nazwali mnie Elrosem, Czarny Wilkiem, po części ze względu na moje czarne włosy, ale głównie, dlatego, że czarne wilki to potwory, które towarzyszom Bogom śmierci, którym się nie ufa… I zdecydowanie nie podobały im się moje oczy. Byłem pierwszym magiem, którego widzieli od tysiącleci, mieli takie prawo. Zgodzili się, bym został, ale musiałem przystać na wiele warunków. Nie mogłem używać magii, żyć w ich pobliżu, musiałem im pomagać w czasie zbiorów, polowań, w budowaniu domów… i w wojnach. Żyłem w lesie, w wykopanej przez siebie norze wyłożonej mchem. – Airandir po prostu zignorował cichy chichot Lindara. - Słowa nie opiszą jak ciężko mi było przez pierwsze lata. Chorowałem kilka razy w roku, a Nevianie stronili od pomocy. Pamiętam, jak nieraz z gorączką wygrzebywałem się w środku nocy z jamy, żeby ukraść choć odrobinę ciepłego mleka od krów.  Sam musiałem sobie szyć ubrania, sam polować na zwierzęta, by mieć co jeść i by mieć skóry. Byłem sam. Towarzyszy znalazłem sobie dopiero po czternastym roku… Nie ludzi, wilki. Pewnego dnia na polowaniu znalazłem zagryzioną wilczycę i przylegające do niej, czarne szczenięta. Nie mogłem ich tak zostawić i mimo, że sam głodowałem, zabrałem je do siebie i wychowałem. Zostałem ich przywódcą. Wszędzie za mną chodziła czwórka wilków, a wkrótce miałem watahę liczącą ponad dwadzieścia osobników. Wspólnie powiększyliśmy jamę i już zimne noce nie były przeszkodą. Polowania stały się dużo łatwiejsze. Gdy zacząłem przynosić więcej zwierzyny ludzie zaczęli darzyć mnie zaufaniem. Pozwolili mi zbudować dom wśród nich, ale odmówiłem. Nauczyli mnie lepiej szyć i oprawiać skórę. Po raz pierwszy spotkałem się z wieszczem…
- Wieszczem? Kim jest wieszcz? – król znowu przerwał Airandirowi historię.
- To osoba, która kontaktuje się z Bogami, czyli duchami Istot. Powiedział, że warto mi zaufać, bo mam serce wojownika. Kilka miesięcy później zostałem zabrany na pierwszą bitwę… Wciąż pamiętam moment, w którym po raz pierwszy zabiłem człowieka… Do tego czasu nie sądziłem nawet, ze byłbym w stanie to zrobić… Wtedy zacząłem rozumieć słowa, które usłyszałem zaraz przed wyruszeniem: „Zabij, albo zgiń.” Zabijanie jest bardzo proste… - mag mówił to wszystko z kamienną twarzą. – Bitwę wygraliśmy, a ja zmieniłem się na zawsze. Zostałem Valhallanem. Przyjęli mnie do siebie, jako sojusznika i przyjaciela. Kilka tygodni później nadszedł czas na rozpoczynające wiosnę złożenie ofiar, uczty i zabawy…
- Podobno wtedy odbywają się tam zwierzęce orgie… czy to prawda?
- Tak. – Airandir po raz pierwszy się uśmiechnął.
- Widzę, że nie muszę się pytać, czy brałeś w nich udział. – po twarzy króla ciężko było powiedzieć, czy był obrzydzony czy zafascynowany. – Kontynuuj.
- Tak przez ponad pięćset wyglądało moje życie, bitwy, uczty, polowania. Wszystko stało się niemal monotonne, ale byłem szczęśliwy. Zapomniałem, że jestem inny, że jestem magiem. Wszystko zmieniło się czterdzieści lat temu. Narodziła się Eriona, córka króla… Cóż… Nie będę króla zanudzać miłosnymi opowiastkami. Powiem tylko, że gdy tylko stała się pełnoletnia pobraliśmy się. Kochałem ją nad życie. Gdy zaszła w ciążę, poszliśmy do wieszcza, błagać, by sprawił, żeby dziecko nie narodziło się magiem. Pomodlił się do Bogów i powiedział, żebyśmy się o nic nie bali. Tej zimy narodził się chłopiec albinos, o skórze i włosach białych jak śnieg i oczach w kolorze fioletu. Maldor… Zwykły człowiek. Wyrósł na wspaniałego, młodego mężczyznę. Eriona zawsze mówiła, że jesteśmy niezwykle podobni do siebie.
- Mówiła? Co się z nią stało? – królowa odezwała się po raz pierwszy, bardzo przejęta.
- Ringeril, olbrzym z wschodniej części Valhalli, nazwany tak po znamieniu w kształcie słońca, wyzwał Nevian na wojnę… - Airandir zacisnął pięści, jego głos zaczął się załamywać. – Król wezwał do pomocy ludzi z dwóch zaprzyjaźnionych królestw… Kobiety i mężczyźni walczyli ramię w ramię… W tym Eriona i Maldor… moje wilki, moi przyjaciele… żona i syn… wszystkich zmiażdżył Ringeril… Na moich oczach…”Pokaż się magu… Czuję jak śmierdzisz mocą!” To, co się stało po tych słowach, wiem tylko z opowiadań… Podobno moje ciało pokryło się czarnymi tatuażami a wokół wirowała magia… Zabiłem go… Nie pamiętam tego. Wygraliśmy wojnę, to było najważniejsze… Ale… Ci, których straciłem… To było dla mnie zbyt wiele. Postanowiłem wrócić do Gildii, wszyscy to uszanowali. Następnego wieczoru, została przygotowana uczta pożegnalna. Od tego czasu moje pełne imie brzmi Airandir Elros Feanor Ringeril, Airandir Czarny Wilk Zabójca Słońca. Dostałem błogosławieństwo od wieszcza „Gdy będziesz potrzebował pomocy, proś Bogów”… I powróciłem. Do Gildii. Do życia jako mag.
**********
Trochę przeszłości Airandira. Co byście zrobili na jego miejscu? Zostali w Valhalli czy wrócili do Gildii? I czy oddalibyście drogą sobie rzecz potrzebującej osobie?


3 komentarze:

  1. Fajnie dowiedzieć się czegoś o Airandirze ! Szkoda mi jego rodziny... Ale ten król i ten blondynek są głupi... Nie lubię ich...
    Czekam na next i weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda mi rodziny Airandira i jego wilków :c Na jego miejscu zostałabym w Valhalli i próbowała jakoś pogodzić się ze stratą. Ale dobrze, że wrócił do brata, w końcu to też jego rodzina ^^
    Czekam na więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pozwolisz, że się wypromuje hehe ---> http://rezerwatweben.blogspot.com/2016/07/prolog.html

      Usuń