Eldren siedział w dorożce
obok brata. Airandir był od niego odwrócony plecami, ręce miał skrzyżowane na
piersi i obserwował w milczeniu mijane domu. Reszta magów jechała osobno. Droga
do pałacu dłużyła się, a fakt, że rozmowa w ogóle się nie kleiła, tylko
pogarszał sprawę. Wielki Mistrz zastanawiał się, dlaczego jego brat jest taki
zirytowany. Częściowo przez obecność Lindara, to na pewno. Ciekawiło go też, co
wydarzyło się z Sonią. No i oczywiście fakt, że musiał jechać do nielubianego
króla, nie wiedząc nawet, po co. Zaczynało się robić zimno, a wszyscy oprócz
Lindara zostali bez płaszczów czy rękawiczek. Przez ciało Eldrena przeszedł
dreszcz i mag szybko otoczył się barierą cieplną. Ale Airandir nie zwracał
uwagi na chłód. No tak… w Valhalli pewnie
takie temperatury były normą.
Wrócił na chwilę myślami do
sytuacji sprzed kilku godzin, kiedy szybowali przez małą wioskę w środku lasu.
Ludzie byli tam wychudzeni, ubrani w połatane szmaty, a ich domy były
zniszczone. Airandir wtedy po raz pierwszy podczas podróży zatrzymał się i
stanął na ziemi, rozglądając się. Mieszkańcy zaczęli się zbierać wokół niego,
dzieci kryły się za matkami, wszyscy trzęśli się z zimna.
- Po co tu przybywacie, magowie? – wyglądający na
przywódcę, ale tak samo biednie ubrany mężczyzna patrzył na nich z pogardą. –
Zapłaciliśmy królowi podatki, daliśmy wszystko, co mieliśmy, czego on jeszcze
chce?
- Zbliża się zima, w tych ruinach i ubraniach jej nie
przetrwacie. – Airandir zignorował jego pytanie, sięgnął do sakwy i zaczął
każdemu dorosłemu dawać po kilka złotych monet. – Poślecie kogoś do miasta po
płaszcze.
Dzieci i nastolatkowie zaczęli podbiegać do innych
magów i prosić o pieniądze. Widząc ich brudne chude twarzyczki i trzęsące się
ciała żona Galdana zdjęła z siebie płaszcz i zarzuciła na szyje dwójki dzieci.
Po niej zaczęli to robić wszyscy oprócz blondwłosego mężczyzny, który patrzył
na to z pogardą. Odepchnął od siebie dzieci i podszedł do Eldrena.
- Co wy robicie? Musimy mieć, za co kupić jedzenie, a
cała ta sytuacja opóźnia naszą podróż. Król i tak nie był zadowolony, że tak
nagle zapowiadasz przyjazd, a teraz jeszcze mamy się spóźnić?
- Godzina w tą czy w drugą nic nie zmieni, a tym
ludziom trzeba pomóc. – odpowiedział, ściągając swój płaszcz.
Odwrócił się w stronę swojego brata, który stał z
opuszczoną głową. Nagle wszystkie obalone drzewa w pobliżu zaczęły pękać i
formować się w deski. Te, posłuszne ruchom rąk Airandira, szybowały w
kierunkach dziurawych ścian domów. Mężczyzna z pomocą magii naprawiał je, po
czym posłał w ich kierunku po kuli cieplnej, która zagościła we wnętrzu.
- Będzie jak ognisko, ogrzewać i służyć do suszenia i
pieczenia mięsa, zgaśnie dopiero początkiem wiosny, więc nie będziecie się
musieli martwić o drewno. Przyślijcie mi swoich myśliwych wraz z bronią, niech
ustawią się w rzędzie przede mną.
Eldren i pozostali ze zdziwieniem oglądali, jak
mieszkańcy bez słowa pospiesznie wykonują jego rozkaz. Przed długowłosym magiem
stanęło zaledwie dziesięciu mężczyzn pokrytych bliznami z łukami w rękach. Gdy
to się stało, z jego ust zaczęły wydobywać się słowa w innym języku.. Trzymając
jedną dłoń zaciśniętą w pięść, drugą po kolei dotykał łuków. Te zaczęły się
pokrywać symbolami w różnych barwach – zielonym, fioletowym, granatowym. Łowcy
chylili przed nim głowy w geście szacunku i podziękowania.
- Błogosławi je… - Galdan podszedł kilka kroków. – Nie
mam pojęcia, co się z nim działo ,gdy był w Valhalli, ale on zdobył
przychylność Duchów Istot… przychylność
Bogów…
Po skończonym obrzędzie Airandir bez słowa wzbił się w
powietrze i wyruszył w dalszą drogę. Jednak po kilkunastu metrach podbiegła do
niego kobieta o bardzo jasnych włosach, złapała go za rękę i ściągła w dół.
- Niech Bogowie ci wynagrodzą. – pocałowała jego dłoń,
po czym uklękła i zaczęła całować jego buty. – Dziękuję w imieniu wszystkich.
Jeśli jakoś mogłabym ci to wynag…
Mag zrobił krok w tył, by uciec przed jej pocałunkami,
i schylił się, żeby podnieść ją z ziemi. Przyjrzał się jej. Mimo że brudna i
wychudzona, z pewnością była niespotykanej urody. Mężczyzna po chwili
zastanowienia zdjął z siebie swój płaszcz, ten, w którym przybył z Valhalli,
jego pamiątkę, i założył go na ciało kobiety. Rękawy sięgały jej niemal do
kolan, a dół wlókł się po ziemi. Po tym Airandir szybko wzbił się w powietrze i
oddalił. Za nim wyruszyli inni. Mieszkańcy żegnali ich śpiewem i muzyką.
Wyglądali, jakby bawili się po raz pierwszy od dawna.
Dorożka zatrzymała się przed
bramą pałacu i Eldren ocknął się. Przywitali ich strażnicy i wprowadzili do
sali tronowej. Król siedział tam wraz z rodziną, otoczony przez czarodziei,
sługi i doradców. W powietrzu rozbrzmiewała muzyka, rozmowy i śmiech dzieci.
Jednak na widok magów wszystko umilkło.
- Jesteście, witajcie. Dobrze was widzieć. A w
szczególności ciebie, Mistrzu Airandirze. Jednak się obudziłeś. – król
uśmiechnął się, ale szybko z powrotem spochmurniał. – Ale mogliście mnie
wcześniej uprzedzić, musiałem specjalnie odwołać dzisiejsze spotkania z
urzędnikami Arionii, by mieć dla was czas.
- Witaj kr…
- Po co
chciałeś mnie widzieć? – mag nie pozwolił bratu nawet się przywitać.
~
Airandirze! Uspokój się! Nie wiem, o co ci chodzi, ale skoro tak dbasz o mój
wizerunek w oczach magów w Gildii, to zadbaj też o wizerunek Gildii w oczach
króla!
- Widzę, że życie w Valhalli nauczyło cię
niewyparzonego języka i braku szacunku dla władzy. W pełni to rozumiem. I
właśnie w tej sprawie chciałem, byś się tu stawił. Chcę wiedzieć, co sprawiło,
że wyjechałeś, że wróciłeś i jak żyłeś na północy. Chcę poznać twoją historię.
A by mieć pewność, że mnie nie okłamiesz, Lindar będzie czytał twoje myśli, gdy
będziesz mówił.
Eldren rzucił bratu szybkie spojrzenie. Skoro MI nie chciał na ten temat
opowiedzieć, to nie ma szans by… Airandir zacisnął pięści.
- Jeśli mam ci cokolwiek mówić to mamy zostać tylko
my.
- Nie, mogę wyprosić sługi i doradców. No, i dzieci
oczywiście. – skinął dłonią i na ten gest wspomniane osoby wyszły. – Inni mają
zostać. Lindarze…
Lindar próbował ukryć swój uśmiech, ale niezbyt mu się
udało. Podszedł do Radiego i bez najmniejszego wahania zatopił dłoń w jego
włosach.
~ Nie
interesuje mnie, czy jesteś doradcą, bratem czy kochankiem króla, następnym
razem za twoją bezczelną pewność siebie sprawię, że pożałujesz momentu, w
którym wybrałeś mnie na ofiarę swoich dowcipów. – mało brakowało, a król usłyszałby
jak z trudem przełyka ślinę.
- No… mów. – władca rozsiadł się wygodnie.
- Więc, jak pewnie wiesz, nazywam się Airandir, jestem
bratem Wielkiego Mistrza. Synem Wertyna, byłego Wielkiego Mistrza, i Derii,
tajemniczo zamordowanych ponad sześćset lat temu. Wychowywałem się w
Gildii do praktycznie mojego dwudziestego roku życia, dużo trenowałem, starałem
się mieć jak najlepsze stopnie. Przez to, że ludzie wyśmiewali mnie przez moją
inność byłem zmuszony nosić przepaskę na oku. Zawsze marzyłem, by zwiedzić
północne tereny, fascynowały mnie tamtejsze zwyczaje, sposób życia i księgi mi
nie wystarczały. Gdy zbliżały się moje dwudzieste urodziny, a tym samym testy
na zostanie Wielkim Mistrzem, wyjechałem. Wielu Starszych od dziecka powtarzało
mi, że mam ogromne szanse na zostanie nim. Nie chciałem być przywiązany do
jednego miejsca, miałem też dość prześladowań i do tego doszła jeszcze śmierć
rodziców. Wyruszyłem w pod osłoną nocy, kiedy wszyscy spali. Jechałem konno
długo, bardzo długo, aż w końcu dotarłem do Valhalli, do królestwa Nevian.
- A jak przeprawiłeś się przez góry?
- Dzień przed wyjazdem podkułem odpowiednio konia, w
stromych, bardziej niebezpiecznych miejscach, po prostu go przenosiłem za
pomocą magii.
- Rozumiem… No więc, dojechałeś do Valhalli, jak cię
tam przyjęli?
- Byli… bardzo wrogo nastawieni… Nazwali mnie Elrosem,
Czarny Wilkiem, po części ze względu na moje czarne włosy, ale głównie,
dlatego, że czarne wilki to potwory, które towarzyszom Bogom śmierci, którym
się nie ufa… I zdecydowanie nie podobały im się moje oczy. Byłem pierwszym
magiem, którego widzieli od tysiącleci, mieli takie prawo. Zgodzili się, bym
został, ale musiałem przystać na wiele warunków. Nie mogłem używać magii, żyć w
ich pobliżu, musiałem im pomagać w czasie zbiorów, polowań, w budowaniu domów…
i w wojnach. Żyłem w lesie, w wykopanej przez siebie norze wyłożonej mchem. –
Airandir po prostu zignorował cichy chichot Lindara. - Słowa nie opiszą jak
ciężko mi było przez pierwsze lata. Chorowałem kilka razy w roku, a Nevianie
stronili od pomocy. Pamiętam, jak nieraz z gorączką wygrzebywałem się w środku
nocy z jamy, żeby ukraść choć odrobinę ciepłego mleka od krów. Sam musiałem sobie szyć ubrania, sam polować
na zwierzęta, by mieć co jeść i by mieć skóry. Byłem sam. Towarzyszy znalazłem
sobie dopiero po czternastym roku… Nie ludzi, wilki. Pewnego dnia na polowaniu
znalazłem zagryzioną wilczycę i przylegające do niej, czarne szczenięta. Nie
mogłem ich tak zostawić i mimo, że sam głodowałem, zabrałem je do siebie i
wychowałem. Zostałem ich przywódcą. Wszędzie za mną chodziła czwórka wilków, a
wkrótce miałem watahę liczącą ponad dwadzieścia osobników. Wspólnie
powiększyliśmy jamę i już zimne noce nie były przeszkodą. Polowania stały się dużo
łatwiejsze. Gdy zacząłem przynosić więcej zwierzyny ludzie zaczęli darzyć mnie
zaufaniem. Pozwolili mi zbudować dom wśród nich, ale odmówiłem. Nauczyli mnie
lepiej szyć i oprawiać skórę. Po raz pierwszy spotkałem się z wieszczem…
- Wieszczem? Kim jest wieszcz? – król znowu przerwał
Airandirowi historię.
- To osoba, która kontaktuje się z Bogami, czyli
duchami Istot. Powiedział, że warto mi zaufać, bo mam serce wojownika. Kilka
miesięcy później zostałem zabrany na pierwszą bitwę… Wciąż pamiętam moment, w
którym po raz pierwszy zabiłem człowieka… Do tego czasu nie sądziłem nawet, ze
byłbym w stanie to zrobić… Wtedy zacząłem rozumieć słowa, które usłyszałem
zaraz przed wyruszeniem: „Zabij, albo zgiń.” Zabijanie jest bardzo proste… -
mag mówił to wszystko z kamienną twarzą. – Bitwę wygraliśmy, a ja zmieniłem się
na zawsze. Zostałem Valhallanem. Przyjęli mnie do siebie, jako sojusznika i
przyjaciela. Kilka tygodni później nadszedł czas na rozpoczynające wiosnę
złożenie ofiar, uczty i zabawy…
- Podobno wtedy odbywają się tam zwierzęce orgie… czy
to prawda?
- Tak. – Airandir po raz pierwszy się uśmiechnął.
- Widzę, że nie muszę się pytać, czy brałeś w nich
udział. – po twarzy króla ciężko było powiedzieć, czy był obrzydzony czy
zafascynowany. – Kontynuuj.
- Tak przez ponad pięćset wyglądało moje życie, bitwy,
uczty, polowania. Wszystko stało się niemal monotonne, ale byłem szczęśliwy.
Zapomniałem, że jestem inny, że jestem magiem. Wszystko zmieniło się
czterdzieści lat temu. Narodziła się Eriona, córka króla… Cóż… Nie będę króla
zanudzać miłosnymi opowiastkami. Powiem tylko, że gdy tylko stała się
pełnoletnia pobraliśmy się. Kochałem ją nad życie. Gdy zaszła w ciążę,
poszliśmy do wieszcza, błagać, by sprawił, żeby dziecko nie narodziło się
magiem. Pomodlił się do Bogów i powiedział, żebyśmy się o nic nie bali. Tej
zimy narodził się chłopiec albinos, o skórze i włosach białych jak śnieg i
oczach w kolorze fioletu. Maldor… Zwykły człowiek. Wyrósł na wspaniałego,
młodego mężczyznę. Eriona zawsze mówiła, że jesteśmy niezwykle podobni do
siebie.
- Mówiła? Co się z nią stało? – królowa odezwała się
po raz pierwszy, bardzo przejęta.
- Ringeril, olbrzym z wschodniej części Valhalli,
nazwany tak po znamieniu w kształcie słońca, wyzwał Nevian na wojnę… - Airandir
zacisnął pięści, jego głos zaczął się załamywać. – Król wezwał do pomocy ludzi
z dwóch zaprzyjaźnionych królestw… Kobiety i mężczyźni walczyli ramię w ramię…
W tym Eriona i Maldor… moje wilki, moi przyjaciele… żona i syn… wszystkich
zmiażdżył Ringeril… Na moich oczach…”Pokaż się magu… Czuję jak śmierdzisz
mocą!” To, co się stało po tych słowach, wiem tylko z opowiadań… Podobno moje
ciało pokryło się czarnymi tatuażami a wokół wirowała magia… Zabiłem go… Nie
pamiętam tego. Wygraliśmy wojnę, to było najważniejsze… Ale… Ci, których
straciłem… To było dla mnie zbyt wiele. Postanowiłem wrócić do Gildii, wszyscy
to uszanowali. Następnego wieczoru, została przygotowana uczta pożegnalna. Od
tego czasu moje pełne imie brzmi Airandir Elros Feanor Ringeril, Airandir Czarny Wilk Zabójca Słońca. Dostałem
błogosławieństwo od wieszcza „Gdy będziesz potrzebował pomocy, proś Bogów”… I
powróciłem. Do Gildii. Do życia jako mag.
**********
Trochę
przeszłości Airandira. Co byście zrobili na jego miejscu? Zostali w Valhalli
czy wrócili do Gildii? I czy oddalibyście drogą sobie rzecz potrzebującej
osobie?
Fajnie dowiedzieć się czegoś o Airandirze ! Szkoda mi jego rodziny... Ale ten król i ten blondynek są głupi... Nie lubię ich...
OdpowiedzUsuńCzekam na next i weny ;)
Szkoda mi rodziny Airandira i jego wilków :c Na jego miejscu zostałabym w Valhalli i próbowała jakoś pogodzić się ze stratą. Ale dobrze, że wrócił do brata, w końcu to też jego rodzina ^^
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej ;)
pozwolisz, że się wypromuje hehe ---> http://rezerwatweben.blogspot.com/2016/07/prolog.html
Usuń