Krzyk
kobiety. Airandir ocknął się w jakimś lesie. Zerwał się. Znał ten głos. Zaczął
biec w jego kierunku. Mijał kolejne drzewa. I kolejne. Dobiegł nad jakieś
jezioro. Zaschło mu w ustach. Pochylił się i zanurzył dłonie w wodzie, by się
jej napić. Odchylił głowę i wlał w siebie ciecz. Zaczął kaszleć. Co do… To nie woda! Odskoczył od jeziora,
które teraz stanowiło wgłębienie wypełnione krwią. Twarz, ręce, szatę miał całe
w gorzkiej, czerwonej substancji. Nagle za plecami usłyszał potężny ryk. W jego
kierunku cwałowała wielka bestia pokryta srebrnymi łuskami. Nigdy takiego
stworzenia nie widział. Instynkt kazał mu uciekać, ale nie zdołał uskoczyć. Było
za późno. Zwierzę uderzyło w niego z całym impetem. Wbiło swoje pazury w jego
ciało, a paszczą wgryzło się w klatkę piersiową. Airandir starał się walczyć.
Szukał swojego miecza, ale go nie było. Podobnie jak i jego sztyletów.
Pozostała magia. Posłał w stronę bestii uderzenia. Ta odskoczyła na kilka
metrów i zasyczała. Plunęła na maga ogniem, ale ten zdążył podnieść barierę. Znowu
usłyszał krzyk kobiety. Zaraz za nim. Odwrócił się i podszedł do jeziora. Na drugim
brzegu dostrzegł biegnącą postać. Uciekała przed… tą samą bestią, która
atakowała jego.
-
Trzymaj się! Zaraz ci pomogę!
Airandir
wciąż trzymając barierę uniósł się nad ziemię. Zwierzę, które stało za nim,
warczało i nadal pluło ogniem. Mag się tym nie przejmował i zaczął szybować w
stronę kobiety. Nie zdążył. Bestia, która ją goniła, przebiła jej serce kolcem
na końcu ogona i wpełzła wraz z nią do jeziora. Mężczyzna zatrzymał się pośrodku
drogi. Odwrócił się. Potwór z tamtego brzegu zniknął. Airandir trochę się
uspokoił. Zaczął sensownie myśleć. Zaraz,
zaraz… po kolei… Jak się tu znalazł? Przetarł dłonią po klatce piersiowej.
Jego kryształ był na miejscu i nie bolał. Tatuaże lśniły normalnie, mag mógł
normalnie używać magii. Tak szybko się wyleczył?
Usłyszał
świst powietrza i po raz kolejny ryk bestii. Ma skrzydła… Dlaczego ich wcześniej nie zauważyłem? Była nad nim. Krążyła
w powietrzu jakieś kilkadziesiąt metrów nad jego głową. Airandir wypuścił w jej
kierunku silne uderzenia, ale wszystkie wyminęła. Złożyła skrzydła i zaczęła
nurkować w kierunku maga. Wiem, co chcesz
zrobić. Uśmiechnął się. Chcesz przebić
barierę, ale ci się nie uda. Odbijesz się i wpadniesz nieprzytomna do jeziora. Zwierzę
wciąż pikowało. W końcu uderzyło. Jednak nie stało się tak, jak to przewidział
Airandir. Ponownie wzbiło się w powietrze i ponownie zanurkowało. Tym razem
bariera nie wytrzymała. Bestia znowu chwyciła maga. Znowu przeszyła jego ciało
pazurami i wbiła zęby w kryształ, próbując go wyrwać. Szamotając się, wpadli do
krwi. Ciecz wypełniła usta mężczyzny. Zachłysnął się. Wstrzymał oddech. Byli kilkanaście
metrów pod powierzchnią. Uderzyli o dno. Zwierzę puściło go i zaczęło płynąć w
górę. Airandir próbował zrobić to samo, ale coś go powstrzymywało. Dłoń. Dłoń tej,
która była zabita chwilę temu. Przed jego oczami ukazała się rozmazana twarz
kobiety. Znał ją. Pamiętał. Jak mógł
zapomnieć o kimś tak dla niego ważnym. Znowu krzyk. Tym razem jego. Zamknął oczy
i pozwolił, by krew wypełniła mu płuca.
****
- Airandirze?!
Airandirze uspokój się! Słyszysz mnie?! – Sonia próbowała uspokoić krzyczącego półprzytomnego
maga. – Przestań krzyczeć! Niech ktoś mi pomoże!
****
-
Strasznie mi przykro z powodu brata. – król nawet nie patrzył w kierunku maga,
wyglądał przez okienko w jego gabinecie.
-
Mówiłem Waszej Wysokości, że nie powinieneś tu przyjeżdżać. – oczy Eldrena
złowrogo lśniły fioletem. – A już na pewno nie z rodziną! Jak dzieci mają mieć
spokojne pierwsze lata życia, jeśli własny ojciec zapewnił im taki widok?!
- Trochę
szacunku! Wiesz, do kogo się zwracasz?!
- Doskonale
wiem! – warknął mag, zaciskając pięści. Miał ochotę obrzucić obelgami tego
zwykłego, śmiertelnego człowieka. Niczym mu nie dorównywał.
-
Dymitrze! Wielki Mistrzu! Uspokójcie się! Dzieci się boją. – królowa starała
się opanować sytuację. – Mało strachu
przeżyły tydzień temu?!
- Masz
rację Pani… Wybacz… - Eldren skłonił się. Lepiej
będzie, jak ugryzę się w język, bo nic tu nie wskóram. Szacunek do króla jest
nakazywany magom od tysiącleci. I ja tego nie zmienię… Był zmęczony. Bardzo…
Myślami wrócił do Airandira. Obudzi się czy nie? Dlaczego to wszystko się
stało? Przypomniał mu się ten straszny widok.
Przypomniał mu się zgrzytający dźwięk ocierających się o siebie połamanych
żeber, gdy podnosił ciało brata. Krew, która kapała z jego ran i która wsiąkła
w jego szatę. I jej zapach. Pęknięty kryształ, którego brzegi stały się czarne.
Krzyk przerażonego tłumu i piski dzieci króla… Jego rozmyślenia przerwał sługa pospiesznie
niosący jakiś list.
- Proszę
Waszej Wysokości, z dworu.
Król
pochwycił zwiniętą kartkę, przełamał pieczęć i pospiesznie zaczął czytać. Po
chwili, z pobladłą twarzą orzekł:
- Mój
brat, który przez tyle lat współwładał ze mną tym krajem, Wielki Herion, nie
żyje. Zmarł we śnie.
Królowa i
dzieci zaczęły szlochać. Dymitr zgniótł papier w ręce i szepnął coś do sługi. Eldren
stał jakby wryty w ziemię. Wciąż pamiętał, jak czytał list w sprawie zbudowania
statku. Trudno byłoby zapomnieć, przecież tego samego wieczora Airandir
powrócił do Gildii. Airandir… Znowu wrócił myślami do niego. Skupił się i wsłuchał
się w bicie jego serca. Było szybsze niż zwykle. Nic dziwnego, jego organizm walczy o przetrwanie… I dobrze. Dobrze, że
wciąż walczy.
- Chce rozmawiać
z twoim bratem jak tylko będzie w stanie ustać. Zrozumiano?
- Tak,
królu Dymitrze. – mag odpowiedział, myślami wciąż będąc gdzieś indziej.
-
Doskonale. – władca klasnął w dłonie i wokół niego pojawiła się grupka mężczyzn
odzianych w białe zbroje. – Ja wracam z rodziną do zamku, już posłałem sługę po
karocę. Muszę ogłosić żałobę i poprowadzić pogrzeb Heriona. Widzimy się
wkrótce, o ile Airandir przeżyje. Do widzenia, Wielki Mistrzu.
- Do
widzenia. – Eldren powoli wracał na ziemię. Chciał zapytać króla, po co
chciałby rozmawiać z jego bratem, ale już nie zdążył. Po chwili usłyszał dźwięk
bata i pospiesznie odjeżdżającej karocy. Nawet
nie zauważyłem, kiedy wyszli. Z rozbawieniem wyjrzał przez okno. I nagle
usłyszał krzyk. Zerwał się i pełen niepokoju wybiegł z gabinetu. Gdy tylko jego
stopy dotknęły trawy wzbił się w powietrze. Leciał w kierunku domu Airandira. Kilka
sekund później dołączył do niego Galdan. Nie marnowali czasu na powitanie. Ich myśli
dobiegły prośby Sonii o pomoc. Wtedy jeszcze przyspieszyli. Gdy tylko
przekroczyli próg domu i krzyk i prośby ustały. Weszli do sypialni. Sonia
tuliła do siebie trzęsącego się Airandira. Na bandażach wciąż na nowo pojawiała
się świeża krew. Po twarzy maga spływały krople potu, które dziewczyna z troską
ocierała. Eldren i Galdan podeszli do nich.
- Odsuń
się.
Niechętnie
odeszła od mężczyzny. Magowie złożyli ręce na jego piersi i posłali moc
uzdrawiającą. Kolejny raz. Codziennie po kilka razy uwalniali to, co zdołali
zgromadzić w ciągu kilku godzin. Byli strasznie osłabieni, ale teraz już
wiedzieli, że nie robili tego na marne. Moc starszego maga skończyła się. Wspierając
się o Sonię odszedł od łóżka i usiadł na małym krześle. Obserwował, jak Wielki
Mistrz, trzęsąc się, klęka.
-
Eldrenie… nie przesadź.
- Tym
razem się uda… Tym razem już się uleczy…
- Nie masz
już mocy.
- Mam.
-
Obydwaj jesteście tak samo uparci. – Galdan machnął ręką.
- Tak,
tylko mój brat ma trochę więcej pokory. – Airandir słabo się uśmiechnął. –
Dobrze jest być znów żywym.
**********
Gdyby Airandir nie miał takiego brata już dawno by go z nami nie było. Biedak, dopiero co zaczął z powrotem mówić, a już będzie miał króla na głowie :/